Wszyscy przychodząc na ten świat mamy do przebycia niepowtarzalną drogę, do zrealizowania ambitne cele i do spełnienia osobiste powołanie. Życie jest bezcennym darem, ponieważ każdy człowiek opowiada własną historię, której nikt inny wcześniej nie posiadał ani też później nie zdoła powtórzyć. Co więcej, tej prawdy o nas nie da się zamknąć w zwykłych słowach, gdyż język gubi się w ilości pojęć i łamie tam, gdzie próbuje się opisać i uchwyć ten fenomen wyjątkowości. A zatem jak opowiedzieć drugiemu człowiekowi swoje życie? Jak mówić, żeby być zrozumianym? Jak dotrzeć z tym, co jest najważniejsze?
Cor ad cor loquitur
Serce mówi do serca
Autor tej maksymy uczynił ją swoim mottem i życiowym drogowskazem, ponieważ odkrył, jak skutecznie opisuje ona złożoną rzeczywistość jego własnego życia, którego koleje nie przypominały niczego, co było wcześniej: wychowany w anglikańskiej rodzinie przeszedł długą drogę najpierw studenta, potem nauczyciela akademickiego, następnie pastora, katolickiego księdza, a wreszcie pod koniec życia kardynała. John Henry Newman, bo o nim mowa, starał się zawsze rzetelnie tłumaczyć swoje poglądy i uzasadniać podejmowane decyzje, lecz mimo to spotykał się z wielkim niezrozumieniem i kategorycznym odrzuceniem z obu stron swojej życiowej drogi: najpierw uznany przez anglikanów za zdrajcę, a potem postrzegany przez katolików jako ktoś wątpliwy, niewiarygodny i niewarty zaufania. Żyjąc jednak konsekwentnie i stanowczo oraz będąc oddanym swoim ideałom i wartościom, miał coraz większą świadomość, że argumenty i naukowe dysputy w tym wypadku nie wystarczą, a jedynym, co może przemówić oraz kogokolwiek przekonać jest język serca, który przekazuje znacznie więcej niż wypowiadane słowa. To serce ma mówić i wyrażać prawdę, której nie da się ująć w głoski, słowa czy zdania, ponieważ język to tak naprawdę tylko dźwięki, wpadające w najlepszym razie do uszu i ocierające się o rozum, by pobudzić myśli czy uruchomić wyobraźnię. Tym natomiast, co jest w stanie naprawdę dotrzeć do człowieka i dotknąć jego wnętrza jest wyłącznie serce. Pewnie wielu z nas mogło na własnej skórze tego doświadczyć, zwłaszcza w chwilach, gdy życie nas nie oszczędzało i nie widzieliśmy z żadnej strony dobrego wyjścia z sytuacji. Pośród niezrozumienia, wielu opinii i ludzkich spraw, które każą za czymś gonić, tylko serce może mówić do serca…
Tak jak wspomniałem w poprzednim wpisie, mam zwyczaj umieszczania każdej rzeczy w kontekście, dlatego dopiero teraz mogę kontynuować temat fundacji, którą zamierzam założyć i o której pisałem Wam ostatnim razem. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o bezpośredniej inspiracji, jaka doprowadziła do tego miejsca, dając wyraźne wskazówki i światło do działania w najbliższej przyszłości. Pozwólcie jednak, że na początku oddam głos komuś innemu, kto znacznie lepiej niż ja przybliży postać i historię pewnego chłopca oraz jego rodziny…
Marzenie? Zwyczajne życie…
Kamil urodził się w dniu 1 lutego 2010 roku w Krakowie, z ciężką wrodzoną wadą serca – zespołem niedorozwoju lewego serca (HLHS), co w ogromnym skrócie oznacza, że ma tylko pół serduszka. O chorobie naszego synka dowiedzieliśmy się, zanim jeszcze przyszedł na świat, dlatego też mieliśmy pełną świadomość, że bez natychmiastowej interwencji chirurgicznej nie będzie miał żadnej szansy na przeżycie. Podjęliśmy więc walkę o to, by po urodzeniu trafił do specjalistycznej kliniki. To były bardzo trudne chwile, którym nie sprzyjały ani procedury, ani ludzie ze środowiska medycznego. Jednak dzięki opatrzności Bożej i naszej determinacji udało się! W dziewiątej dobie życia, w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, Kamil przeszedł pierwszą z trzech bardzo skomplikowanych operacji serduszka; drugą miał w wieku dziewięciu miesięcy, a trzecią – mając niespełna trzy lata. W późniejszym okresie wymagał jeszcze dwóch interwencji kardiologicznych, poprawiających jego stan.
Po urodzeniu Kamila nasz świat mocno zawirował. Podejmując walkę o jego życie, musieliśmy znaleźć w sobie siłę, pozwalającą przetrwać trudne momenty, jakie stawiała choroba naszego synka. Przeżyliśmy trwające całą wieczność godziny oczekiwania przed salą operacyjną, kilkutygodniowe pobyty na oddziale intensywnej terapii, czy też kardiologii dziecięcej. Z jednej strony byliśmy pochłonięci walką o życie Kamila, z drugiej – szukaliśmy sposobu, żeby poskładać w całość naszą codzienność, która toczyła się przecież dalej, a w której został nasz starszy syn Kuba, z kompletnie rozsypanym światem pięciolatka.
Dziś Kamilek ma już dziewięć lat. Cały okres pooperacyjny, czyli sześć kolejnych lat od czasu ostatniej operacji, skupił się również na innych, poza chorym serduszkiem, problemach zdrowotnych. Często wymagały one hospitalizacji, rehabilitacji i nade wszystko nadziei na lepsze jutro. Jednokomorowy układ krążenia dziecka z HLHS obarczony jest wieloma problemami, stąd istnieje ciągła obawa wystąpienia powikłań, zwłaszcza niewydolności spowodowanej dysfunkcją serca, czy też zaburzeń jego rytmu. Kamil wymaga obecnie stałej kontroli kardiologicznej, pediatrycznej, okulistycznej oraz audiologicznej. Przyjmuje codziennie leki wspomagające pracę serca, dzięki czemu może dziś prowadzić w miarę normalne życie.
Jest radosnym, pełnym życia chłopcem. Jego i nasze marzenia…? To, żeby bawić się z rówieśnikami, żeby drabinki na placu zabaw przestały wyglądać jak szczyt nie do zdobycia, żeby uczyć się w szkole i nie mieć nauczania indywidualnego, żeby nie stracić siły na wchodzenie po schodach do swojego pokoju, żeby nie siniały usta i paznokcie. Zwyczajne życie – to takie proste marzenie…
Aneta K.
Odzyskać serce
Mamę Kamila, Anetę, spotkałem po raz pierwszy na parafii w Olszynie i z czasem poznając historię ich rodziny, nabierałem coraz większego przekonania, że są to ludzie niezwykli i bardzo wartościowi. Ich walka, oddanie, poświęcenie i determinacja zawstydzały mnie, młodego księdza, gdy patrząc na nich, uświadamiałem sobie, ile może kosztować prosta codzienność i „zwykłe życie”, którego ja sam często nie doceniałem ani nie wykorzystywałem lepiej. Dlatego gdy pojawił się pomysł o założeniu o fundacji, od razu nabrałem przekonania, że pierwszy krok i nasza pomoc powinny zostać skierowane właśnie w stronę Kamila. Jednocześnie przyszła mi do głowy pewna myśl niedająca spokoju, że tu nie chodzi o „zwykłą” dobroczynność czy poczucie, że zrobiło się coś dobrego, ale o coś znacznie więcej. W moim przekonaniu serce Kamila, chociaż dotknięte chorobą, potrafiło mówić znacznie lepiej niż serce niejednego z nas, a on sam mógł wielu nauczyć i przypomnieć, czym jest życie oraz jego prawdziwa wartość. Przecież w zamęcie współczesnego świata tak wielu ludzi nie pamięta i nie zdaje sobie już sprawy z tego, że życie tak naprawdę nie zależy tylko od nas i za wszystko, co mamy, powinniśmy okazywać wdzięczność. Dlatego jestem przekonany, że Kamil w niedalekiej przyszłości będzie nie tylko chłopcem, któremu chcemy pomóc, ale przede wszystkim stanie się naszą inspiracją i zgodzi się zostać kimś w rodzaju ambasadora fundacji. Jego historia to doskonały przykład tego, że podjęta walka i pragnienie życia, a przede wszystkim kochający bliscy, ich zaangażowanie i wsparcie, mogą przynieść „drugą połowę serca”, której z jakiegoś powodu zabrakło.
A zatem na koniec pojawia się refleksja: jak wiele osób, szczególnie dzieci, żyje wokół nas jedynie z „połową serca”? Jak wiele serc nie może mówić, ponieważ nie otrzymały wsparcia i pomocy? I nie oszukujmy się: nie chodzi przecież wyłącznie o kwestie medyczne, ale także edukacyjne, społeczne czy duchowe. Jak wiele pięknych i wspaniałych serc nie jest zdolnych odkryć swego niepowtarzalnego głosu z powodu różnych ograniczeń: braku stypendium, złej sytuacji rodzinnej, dużej odległości od wymarzonej uczelni, dobrego szpitala, czy innych okoliczności, na które często człowiek nie ma się żadnego wpływu? Podtytuł mojego bloga stanowi hasło: „ W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny…” i jest to prawda, bo każda rzecz wydarza się z jakiegoś powodu! Trzeba tylko skierować kroki we właściwym kierunku…
Zabrakło mi słów. Dziękuję Bogu, że dał mi poznać tak dobrego człowieka ❤️