Rozdział X – Łuczniczka

– Chodźcie szybko, bo zaraz nas zobaczą! – rzekł Georg, machając ręką do trójki przyjaciół.

– Naprawdę nie wiem, czy to jest dobry pomysł – szepnęła dziewczynka, gdy prześliznęli się przez wielkie drzwi okute żelazem. – Nauczyciel wyraźnie powiedział, że nie wolno tu wchodzić.

– Daj spokój Laura, przecież nic się nie stanie – żachnął się chłopiec o bystrych niebieskich oczach i gęstych włosach związanych w kucyk. – Przecież wiesz, że cię obronię.

– Zabieraj się z łapami – prychnęła dziewczynka, strącając z ramienia dłoń towarzysza. – Nigdy mnie nie słuchacie, a potem zawsze są kłopoty.

– Jak chcesz możesz wracać – stwierdził Georg. – Wiesz, gdzie jest dormitorium…

Dziewczynka zagryzła wargi i poprawiła w nosie kolczyk, do którego jeszcze nie mogła się przyzwyczaić.

– Rafael, powiedz coś. Przecież wiesz, jak to się skończyło ostatnim razem – Laura spojrzała w ametystowe oczy przyjaciela. – Teraz już na pewno dostaniemy dożywotni szlaban, ale wcześniej jeszcze nas zabiją!

– Ufam Georgowi – odpowiedział czarnowłosy. – Poza tym jesteśmy tu po to, by zdobywać wiedzę i służyć cesarzowi, więc wniosek jest prosty.

– I to właśnie jest głos rozsądku – ucieszyli się pozostali mężczyźni. – Nie marudź Laura, tylko chodź!

Dziewczynka pokiwała głową z rezygnacją i powlokła się za przyjaciółmi, którzy cicho niczym nietoperze ruszyli wzdłuż szerokiego korytarza, trzymając się blisko prawej ściany, by w razie nakrycia ich, ukryć się za zbrojami ustawionymi co kilka metrów.

– To tutaj – Georg wskazał drzwi z klamką zakończoną misternym ślimakiem.

Chłopiec z kucykiem złapał za nią, ale drzwi, trzymane w miejscu przez zamek, nawet nie drgnęły.

– To byłoby zbyt łatwe, Matteo! – zaśmiał się pod nosem Georg. – Rafael, masz klucz?

– Jasne! Przecież mówiłem, że go zdobędę.

– Ale numer! – Matteo patrzył z podziwem na przyjaciela, który wyciągnął z wewnętrznej kieszeni niewielkie zawiniątko. – Jak to zrobiłeś?

– To proste – czarnowłosy chłopiec przekręcił klucz w zamku. – Wystarczy obserwować, uśpić uwagę i wykorzystać właściwy moment.

– W tym akurat jesteś dobry… – rzekł Georg, wchodząc do środka za przyjacielem. Gdy znaleźli się w wielkiej sali, Laura krzyknęła przeraźliwie, więc Matteo błyskawicznie zasłonił dziewczynce usta, podniósł ją do góry i zakręcił w powietrzu, by odwrócić jej wzrok od szkieletu, stojącego na środku.

– Mówiłem, że cię uratuję! Auuuu! – krzyknął, gdy zęby Laury wgryzły się w jego dłoń.

– Puszczaj, bo popamiętasz – wydyszała dziewczynka, uderzając piętą w stopę swego wybawiciela, po czym Matteo zwinął się w kłębek próbując rozmasować bolące miejsce.

– Kto się czubi ten się lubi…  – zarechotał Georg, ale urwał w półzdania, widząc zaciśnięte pięści Laury.

– Lepiej uważaj! – pogroziła dziewczynka. – Bo nie uratuje cię nawet to, kim jesteś!

Rafael nie zwracał żadnej uwagi na sprzeczki przyjaciół, bo całą jego uwagę pochłaniało niezwykłe zjawisko, przed którym się znalazł. Szkielet shagreena, przytwierdzony do ziemi cienkimi metalowymi palikami, zajmował cały środek komnaty i był niemal wzrostu chłopca. Bestię cechował masywny, trzymetrowy grzbiet, wydłużona głowa, szeroko rozstawione pięciopalczaste kończyny i mocno zrośnięte kości żuchwy, które z łatwością mogły miażdżyć przeciwnika. „Według uczonych, badających szkielet jaszczura, najniebezpieczniejszy był jego ogon” – Rafael przypomniał sobie lekcję, na której omawiali starożytne zwierzęta. Chłopiec zmierzył wzrokiem tę broń gada, która była niemal tak długa jak jego tułów.

– Szkoda, że wymarły… Chętnie bym się z nim spotkał!  – stwierdził hardo Georg, stając obok przyjaciela. – To dopiero byłoby godne wyzwanie! – Rafael tylko uśmiechnął się pod nosem.

– Raczej samobójstwo – stwierdziła Laura, obchodząc szkielet wokół. – Sądzę, że oddział wojska mógłby nie starczyć, żeby sobie z nim poradzić. Widzisz łączenia stawów? Ten gad musiał być niezwykle szybki i zwinny. Jak walczyć z czymś takim…?

– Virgalem w łeb i po wszystkim – zaśmiał się Matteo.

– Obiecuję, że kiedyś wypróbuję taką strategię na tobie! – krzyknęła dziewczynka z drugiego końca sali. – Pod warunkiem, że ty też będziesz Protektorem.

– Masz jakieś wątpliwości? Przecież poza naszą trójką nie ma lepszych! Zgadzasz się ze mną, Rafael?

– Póki co zgadzam się, że musimy już wracać. Na korytarzu słychać jakieś głosy.

– Niedobrze… Zdaje się, że ktoś się zorientował gdzie jesteśmy i jednak po nas idą – zmartwił się Georg. – Szkoda, że nie ma gdzie się schować…

– Chodźcie tutaj! – zawołała Laura. – Tu jest dobre miejsce! Na pewno go nie wypatrzą!

***

Po trzech dniach, kiedy wszystko zostało przygotowane, mogli wyruszyć w dalszą drogę. Dzieci pomagały w pakowaniu i wesoło szczebiotały, szczęśliwe, że nie muszą zostawać kolejny raz w tym samym miejscu. W ciągu dnia wymyśliły nową zabawę, która polegała na straszeniu dorosłych: wybiegały naprzód i szukały dobrego miejsca na kryjówkę, następnie czekały na swoje „ofiary” i wyskakiwały w najmniej, według nich, spodziewanym momencie. Rafael, co któryś raz, udawał zaskoczenie, by nie sprawić im przykrości, natomiast Miron i Tania, zajęci rozmową, nie zwracali specjalnej uwagi na wysiłki swoich pociech.

Michel, chcąc przyciągnąć mimo wszystko uwagę dorosłych, wymyślił, że wejdzie na drzewo i wieszając się gałęzi, zeskoczy na dół. Tania, kiedy zobaczyła syna, o mało nie dostała zawału serca, ponieważ chłopcu udało się utrzymać tylko przez chwilę, a potem runął z krzykiem w gęste krzaki. Na szczęście nic mu się nie stało, poza zadrapaniem skóry w kilku miejscach i nabiciem paru siniaków, a do końca dnia wszyscy tylko się z tego śmiali. Największe używanie miała Nadia, która mniej więcej co pół godziny w coraz bardziej malowniczy sposób przypominała, jak wyglądał upadek brata.

Droga mijała szybko i tego dnia przeszli znacznie więcej niż zazwyczaj. Czas w Lesie Strzelców, dzięki niełatwym warunkom, całkiem nieźle ich zahartował. Rafael szczególnie cieszył się z formy dzieci, które po dłuższej przerwie miały teraz niespożyte siły i naprawdę dobrze sobie radziły. Nauczyciel obserwował kątem oka, jak Michel i Nadia przyglądali się śladom dzikich zwierząt, odgadując kierunek, w którym udało się stado dzików i jak kłócili się między sobą o nazwy poszczególnych roślin.

Nieprzerwanie największą atrakcją dzieci było strzelanie z łuków. Rodzeństwo bez przerwy podchodziło do swojego nauczyciela, żeby pomógł im coś poprawić albo zmienić w ich broni, przez co Rafael był coraz bardziej ciekaw, co by się stało, gdyby dostali do ręki prawdziwe łuki, skoro tak dobrze radzili sobie z tymi wykonanymi własnoręcznie z patyków.

Gdy zbliżał się wieczór, znaleźli odpowiednie miejsce na postój i rozbili prowizoryczny obóz. Las się wyraźnie zmieniał, co znaczyło, że muszą być już blisko jego granicy. Drzewa wokół były wyraźnie młodsze, częściej pojawiały się kępy krzewów i niewielkie polany, a podłoże stawało się coraz bardziej piaszczyste. To miała być ostatnia noc w Lesie Strzelców.

Następnego dnia zaraz po wschodzie słońca ruszyli w drogę. Z każdym krokiem drzewa wokół nich coraz wyraźniej się przerzedzały, a gdy słońce znalazło się w najwyższym punkcie, wyszli na rozległą dolinę porośniętą trawą i przeróżnymi kwiatami, mieniącymi się różnobarwnymi płatkami krokusów, przebiśniegów, stokrotek, rumianków, fiołków, niezapominajek i całym mnóstwem innych. W oddali widać było niewielkie jeziorko, do którego spływała woda z podnóża jednego ze szczytów, biegnąc potem dalej na południe.

Dolina była zamknięta od wschodu pasmem Gór Smoczych – na ich szczycie można było dostrzec jeszcze ślady śniegu, a gdzieniegdzie rosły tylko pojedyncze drzewa. Ten krajobraz był tak różny od tego, do którego przyzwyczaił ich Las Strzelców, że każdy rozglądał się wokół będąc pewnym, że właśnie znalazł się w jakiejś magicznej krainie.

– Jej, jak pięknie! – krzyknęła Nadia. – Mamo, patrz ile tu kwiatów!

– Tato, możemy pobiec do tamtego jeziora? – zapytał Michel, z przejęciem łapiąc Mirona za rękaw koszuli. – Może są tam jakieś ryby?

– Ja myślę, że to jezioro na nas czekało – rzuciła Tania, patrząc na siebie i pozostałych z lekkim obrzydzeniem. – Trzeba skorzystać z okazji i pomyśleć o kąpieli.

– Taaak! – krzyknęły dzieci, radosne, że szykuje się dobra zabawa.

Miron i Rafael spojrzeli na siebie z uśmiechem, ponieważ wiedzieli jak wyglądają, ale do tej pory nie było sensu ani możliwości, by przejmować się stanem ubrań, czy też zasadami higieny. Tym bardziej patrzyli z uznaniem i podziwem na Tanię, która tak ceniła czystość i porządek, a jednocześnie bez słowa skargi znosiła arcyskromne warunki ich podróży.

– To dlatego nie chciałaś się do mnie przytulać? – zażartował Miron, trącając żonę ramieniem.

– Daj spokój – zachichotała Tania. – Przecież wszyscy wyglądamy tak samo.

– To faktycznie dobry pomysł, żeby skorzystać z tego miejsca – stwierdził Rafael, idący za małżeństwem. – Tym bardziej, że po przejściu gór powinniśmy już trafić na jakąś wioskę, więc lepiej doprowadzić się do porządku.

– Niestety i tak nie będziemy wyglądać zbyt okazale – stwierdziła ponuro Tania.

– To nie ma znaczenia. Po całym Cesarstwie wędruje wiele osób, często w znacznie gorszym stanie niż my. Ważne, żebyśmy tylko nie wyglądali na uciekinierów.

Gdy doszli na miejsce okazało się, że jezioro jest znacznie większe niż początkowo sądzili. Słońce rozświetlało taflę wody, która miała przejrzystość kryształu, natomiast brzeg był ziemisty, pełen drobnych kamieni i porośnięty gęstym sitowiem.

– Brrr, ale zimna! – zawołał Michel, który zdążył już zanurzyć rękę w wodzie.

– Jest środek dnia – stwierdził Miron, ściągając z siebie koszulę. – Nic nam nie będzie.

– W takim razie wy zostańcie tutaj – Tania wyciągnęła rękę wzdłuż brzegu. –Natomiast my z Nadią pójdziemy za kępy tamtych traw.

Chociaż kąpiel faktycznie była lodowata, nikt nie zwlekał z wejściem do wody. Michel z prawdziwą satysfakcją słuchał dochodzących z daleka pisków Nadii, która widocznie miała problemy z przyzwyczajeniem się do zimna, ale stanowczy głos matki był nieugięty. Gdy mężczyźni wyszli z wody, zajęli się praniem ubrań, co pozwoliło im chociaż trochę się rozgrzać i wysuszyć. Następnie rozwiesili swoje rzeczy na pobliskim drzewie i rozpalili ognisko. Potem wróciła Tania z nakapurzoną córką i zajęła się przygotowaniem jedzenia oraz gorącej herbaty.

– Nie możemy nocować tutaj – stwierdził Rafael, gdy zaczęło zmierzchać. – To miejsce jest zbyt odsłonięte.

– Może podejdziemy bliżej góry i znajdziemy jakąś jaskinię? – zaproponował Miron.

– Na jaskinie bym uważał, bo mogą mieć lokatorów – uśmiechnął się nauczyciel. – Wystarczy, jak znajdziemy rozpadlinę skalną – będzie szybciej, a chciałbym jeszcze się rozejrzeć i zobaczyć, czy uda się wyszukać jakiś szlak, którym moglibyśmy przejść przez góry.

– To ta droga jest uczęszczana? – zdziwiła się Tania.

– Dawniej była, ponieważ przechodził tędy szlak handlowy z Xantusu do Segardu. Potem wybudowano trakt królewski na północy i dawne przejście przez góry stało się nie tylko ryzykowne, ale i nieopłacalne.

– Góry Smocze są niebezpieczne? – Miron zadarł głowę, sięgając wzrokiem najwyższych szczytów.

– Z tego, co wiem, nie są zbyt przyjazne, choć na pewno nie należą do największych czy najokazalszych w Cesarstwie, bo rozciągają się raptem od południowej granicy Frumencji i kończą na trakcie królewskim. Są za to zimne, skaliste i bardzo zdradliwe. Mam nadzieję, że przejdziemy przez nie jak najszybciej.

Ponieważ nie było sensu ruszać w góry w wilgotnych ubraniach, udali się w kierunku najbliższego szczytu i znaleźli miejsce na nocleg. Potem zdecydowali się podzielić na grupy i rozpocząć poszukiwania, by szybciej natrafić na jakąś drogę lub ślady po dawnym szlaku handlowym. Rafael zabrał ze sobą Michela i poszli na północ, natomiast Miron i Nadia udali się na południe, Tania natomiast została w obozie. Bez względu na wynik poszukiwań, mieli wrócić do obozu najpóźniej po zachodzie słońca, żeby nie narażać się na niepotrzebne ryzyko.

W poszukiwaniach więcej szczęścia mieli ojciec z córką, którzy prawie natychmiast znaleźli dobrze zachowaną ścieżkę, prowadzącą w głąb górskiego pasma. Przeszli nią kawałek, by sprawdzić, czy nie jest to tylko jakiś ślepy zaułek. Gdy upewnili się, że droga cały czas wiedzie coraz dalej na wschód, wrócili do obozu. Michel był bardzo niepocieszony, ponieważ jego poszukiwania nie dały żadnego rezultatu.

Następnego dnia, gdy tylko wyruszyli, bardzo szybko przekonali się, dlaczego Rafael tak ich nastrajał przed podróżą. Zaraz po wejściu na górę powietrze zrobiło się mroźne, a silny wiatr, który przedostawał się przez skalne szczeliny, z każdym podmuchem dotkliwie dawał o sobie znać. Oprócz tego cały czas musieli patrzeć pod nogi, ponieważ obiecujący szlak szybko zamienił się w dziką ścieżkę z ogromnymi, ostrymi kamieniami, po których trzeba było na zmianę wspinać się i zaraz potem ostrożnie schodzić.

Gdy przyszło południe, wszyscy byli zlani potem i bardzo zmęczeni. Dzieci zdążyły już zatęsknić za Lasem Strzelców, który choć wymagający, nie mógł się równać z wędrówką, gdzie jeden niewłaściwy krok mógł się skończyć tragedią.

Kiedy Rafael zarządził przerwę, nawet Nadia nie okazała wielkiego entuzjazmu, a już całkiem zmarkotniała, gdy okazało się, że po jedzeniu i chwili wypoczynku muszą ruszać dalej.

W czasie drogi nauczyciel starał się uczyć dzieci chodzenia po górach: jak właściwie stawiać kroki, rozkładać odpowiednio ciężar ciała i poprawnie oddychać. Miron, słuchając słów przyjaciela, zdziwił się, że takie rzeczy mają znaczenie i próbował się dostosować do wskazówek, ponieważ mięśnie oraz stawy nieprzyzwyczajone do ciągłego wchodzenia i schodzenia, boleśnie dawały o sobie znać.

To był pierwszy raz, kiedy Michel i Nadia byli w górach, więc gdy tylko wyszli z Lasu Strzelców, ich widok zrobił na dzieciach duże wrażenie. Teraz jednak zostało ono całkowicie przyćmione przez trud wędrówki.

– Trudno zachwycać się pięknem, kiedy boli każdy mięsień – skomentował pod nosem Michel, gdy Tania wskazała dzieciom kępę ziół, rosnących nieopodal.

Dopiero, gdy udało im się dotrzeć na wysokość, z której rozpościerał się widok na północny zachód prowincji, dzieci znowu były zachwycone i co chwila pytały rodziców oraz Rafaela, czy tamta plamka w oddali to Mupoks. Właśnie teraz mogli też ocenić wielkość Lasu Strzelców, którego połacie ciągnęły się jeszcze daleko za horyzont.

Zaczęło już robić się ciemno, a Rafael wciąż rozglądał się za jakimś dobrym miejscem na postój, co tym razem było naprawdę trudnym zadaniem. Gdy się w końcu zatrzymali, mogli podziwiać ostatnie momenty zachodu słońca, ale nie było żadnych okrzyków zachwytu, ponieważ każdy padał z nóg. Stwierdzili, że póki znajdują się w górach, należy spać w jednym miejscu. Rafael uznał też, że dla bezpieczeństwa powinni pełnić warty, więc ustalili, że będą się wymieniać z Mironem mniej więcej co dwie godziny.

Silny wiatr, który co jakiś czas zrywał się w nocy i wył między skałami, kilka razy budził dzieci, jednak ich zmęczenie sprawiało, że od razu zasypiały na nowo. Potem przyszedł kolejny dzień, który oprócz pięknej pogody przyniósł też niestety okropny ból, niepozwalający się ruszyć.

– To zakwasy – stwierdził Rafael, słysząc narzekanie dzieci. – Niektóre mięśnie nie są przyzwyczajone do długotrwałego wysiłku i później bolą. Mogę was tylko pocieszyć, że z czasem ich kondycja się poprawi.

– Ale dzisiaj też musimy iść tak daleko? – zapytał Michel, który był w bardzo złym nastroju. – I tak długo? – dopowiedziała jego siostra.

– Tak. Powinniśmy jak najszybciej przejść te góry i nie możemy się ociągać.

W czasie drogi, gdy weszli na rozległy, płaski odcinek, a dzieci szły na przodzie, Tania podeszła do Rafaela.

– Widziałeś te ślady? – zapytała cicho Desertianka.

– Tak – odpowiedział jej przyjaciel i twarz ściągnął mu dziwny wyraz, który wyrażał coś pomiędzy zatroskaniem i złością.

– Jakie ślady? – zapytał Miron. – O czym wy mówicie?

– Wczoraj wieczorem dostrzegłem już pierwszy, ale dziś jest ich znacznie więcej – powiedział Rafael do przyjaciela. – Problem polega na tym, że nie mam pojęcia, co je mogło zostawić.

– To jakieś zwierzę? – dopytywał się gospodarz.

– Na pewno nic kopytnego – stwierdziła jego żona. – Może niedźwiedź?

– Nie, wtedy ślad byłby głębszy, a to „coś” jest lżejsze.

– „Coś”? To może ryś? – Miron starał się przypomnieć sobie wszystkie zwierzęta, o których słyszał, że żyją w górach.

– To nie wyglądało na ssaka – powiedział Rafael. – Raczej na…

– …gada – dokończyła Tania prawie szeptem.

Miron nie od razu zorientował się, czemu żona ściszyła głos, lecz zaraz przypomniał sobie ich wcześniejszą rozmowę.

– No chyba nie myślicie, że to może być shagr…

– Cicho! – syknęła Tania. – Chcesz wystraszyć dzieci?

– Rafael, chyba nie mówicie poważnie?

– Nie wiem, co o tym myśleć – odpowiedział przyjaciel. – Wiem tylko, że naprawdę musimy jak najszybciej przejść przez te góry.

– Cokolwiek to jest, jeszcze nas nie zaatakowało ani nie dało się zauważyć – stwierdził Miron. – Może jednak nie grozi nam niebezpieczeństwo?

– To jeszcze o niczym nie świadczy – stwierdził Rafael. – To coś może nas obserwować albo jeszcze nie zgłodniało po skończonej zimie.

–  To co robimy? – zapytał Miron, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony.

– Zachowujemy czujność. I liczymy na szczęście…

Musieli skończyć rozmowę, ponieważ dołączyli do nich Michel i Nadia, zainteresowani tym, o czym dorośli rozmawiają za ich plecami. Tania, nie chcąc nic mówić dzieciom, pokazała im zamiast tego arnikę górską – żółty kwiat o lancetowatych płatkach, który charakteryzował się wieloma właściwościami leczniczymi.

Dorośli od tej chwili mieli cały czas przygotowane łuki, lecz zdawali sobie sprawę, że jeśli naprawdę spotkają coś niebezpiecznego, to z taką bronią nie będą mieli większych szans na skuteczną walkę.

Ślady, które pojawiały się coraz częściej, były świeże, więc ich właściciel musiał przechodzić tędy niedawno, a pocieszające było jedynie to, że prawdopodobnie mieli do czynienia tylko z jednym osobnikiem, a nie całym stadem.

Gdy zmęczeni do granic możliwości wreszcie zatrzymali się na nocleg, postanowili, że do pełnienia warty dołączy też Tania – wówczas jedna osoba miałaby udać się na spoczynek, a dwie pozostałe stać na straży, tak żeby zwiększyć bezpieczeństwo, a każde z nich przespało przynajmniej niewielką część nocy.

Teraz najmniejszy dźwięk sprawiał, że dorośli zrywali się na równe nogi. Kilka razy wydawało im się, że w ciemności widzą parę gadzich ślepi, które wypatrują swojej ofiary, jednak tej nocy nic złego się nie stało.

Gdy nastał poranek, Rafael był przekonany, że jeszcze tego samego dnia opuszczą Góry Smocze, lecz gdy powiedział o tym Mironowi i Tani, w jego głosie nie słychać było entuzjazmu. Miron był pewien, że jego przyjaciel nie przespał tej nocy ani jednej minuty. Rafael miał podkrążone oczy, blade usta i reagował na każdy, nawet najmniejszy dźwięk, obojętnie czy był to spadający z góry kamień, czy też ptak zrywający się do lotu. Nawet pogodny dzień i bezchmurne niebo nie potrafiło uciszyć niepokoju, który co chwilę kłuł boleśnie w serce.

Gdy minęło południe, wiedzieli, że zbliża się koniec przeprawy, gdyż szczyty wyraźnie łagodniały i widać już było panoramę ciągnącą się na wschód aż do słabo widocznej rzeki Eredaan, stanowiącej następny etap ich podróży. Ten widok dodał wędrowcom nowych sił i wszyscy przyspieszyli kroku, ciesząc się, że już niedługo wejdą z powrotem na równiny.

Rafael cały czas śledził wzrokiem każdy ruch między skałami i teraz był pewien, że podąża za nimi coś dużego. Nie miał wątpliwości, że są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale nie podjął jeszcze decyzji czy uciekać, czy zatrzymać się w miejscu, przygotowując się na nieunikniony według niego atak.

– Miron, Tania, przygotujcie łuki – powiedział w końcu do przyjaciół, nakładając strzałę na cięciwę.

– Coś się dzieje? – zapytał przestraszony Mupoksanin.

– To zwierzę idzie za nami – rzekł Rafael.

Miron poczuł bolesny skurcz w żołądku i zobaczył, jak drżą mu ręce, natomiast Tania zrobiła się blada jak ściana.

– Dzieci, chodźcie tutaj! – zawołała matka.

– Mamy dwa wyjścia – mówił szybko Rafael. – Albo biegniemy jak najszybciej przed siebie, albo organizujemy obronę tutaj.

– Jakie mamy szanse? – Miron ze stresu miał problem, żeby nałożyć strzałę na cięciwę.

– Skupmy się lepiej na planie – odpowiedział jego przyjaciel, widząc nadchodzące dzieci. – Michel, Nadia, ile dacie radę przebiec?

– Ja do tamtego drzewa – odpowiedział chłopiec, wskazując odległy świerk. – Ja tak samo! – dopowiedziała jego siostra.

– Dobrze, na mój znak pobiegniecie w tamto miejsce tak szybko, jak potraficie – powiedział nauczyciel, starając się, by nie było słychać, jak drży mu głos. – Nie wolno wam się odwracać ani zatrzymywać. Kiedy będziecie na miejscu, weźcie kilka wdechów, tak jak wam pokazałem i biegnijcie dalej, ale tym razem już połowę wolniej. Macie poruszać się cały czas na wschód. Zatrzymacie się dopiero, jak naprawdę już nie będziecie mieli siły. Jasne?

– Ale co się dzieje? – zapytał Michel.

– Nie ma czasu na wyjaśnienia! – uciął Rafael. – Macie robić co kazałem!

– Wiecie przecież, że trzeba słuchać, co mówi Rafael – Tania wsunęła za ucho córki niesforny kosmyk blond włosów. – Za chwilę do was dołączymy.

– Ale mamo, ja się boję! – powiedziała Nadia, przeczuwając, że dzieje się coś złego i przytuliła się do matki.

– Nie ma czego – stwierdził Miron, jednak jemu samemu ze strachu dzwoniły zęby. – Rodzice są z wami i nic wam nie grozi.

– Dacie sobie radę – Rafael położył rękę na ramieniu chłopca i spojrzał mu w oczy. – Zabierz ze sobą siostrę i pilnuj jej dobrze! – Michel skinął głową, ale czuł, że coś wykręca mu wnętrzności.  – Na mój znak biegniecie.

W trakcie rozmowy z dziećmi, Rafael cały czas miał wzrok skupiony na wielkim kształcie, który zatrzymał się niedaleko nich i teraz stał nieruchomo. Nauczyciel włożył nóż w zęby i położył strzałę na cięciwie.

– Jak już się ruszy z miejsca, celujcie w podbrzusze albo w stawy kończyn – powiedział niewyraźnie do Mirona i Tani. – Tam powinien być najsłabszy. Dzieci za mną! – Michel i Nadia ruszyli bez słowa za Rafaelem, a po kilkunastu krokach nauczyciel kazał im się zatrzymać.

Rafael odwrócił się w lewo i miał teraz cel dokładnie przed sobą. Plan był taki, odda on pierwszy strzał, po którym jaszczur powinien go zaatakować. Wtedy Tania i Miron ostrzelają go z flanki oraz odciągną w swoim kierunku, a dzieci będą mogły uciec.

Teraz nie było już na co czekać, więc Rafael przyłożył lotkę do kącika ust i wypuścił strzałę, która trafiła prosto w wielkie cielsko obserwującego ich potwora. Usłyszeli mrożący krew w żyłach dźwięk, będący czymś pomiędzy sykiem węża i rykiem niedźwiedzia, a zza skały wysunął się olbrzymi jaszczur, mający skórę w kolorze mokrej gliny z czerwonymi i czarnymi plamami, rozsianymi po wielkim cielsku. Nie było wątpliwości – to był shagreen.

Potwór zaczął iść w kierunku Rafaela, poruszając się bardzo powoli, przypominając łowcę, który szykuje się, by zaatakować znienacka swoją ofiarę. W tym momencie Tania wypuściła strzałę, a ta trafiła potwora w podgardle i odbiła się jak od kamienia. Za nią wystrzelił pocisk Mirona, który przeleciał nad shagreenem. Mimo to potwór zainteresował się rodzicami dzieci i zwrócił się w ich kierunku.

– Teraz! – powiedział Rafael przez zaciśnięte zęby. – Biegnijcie! – Michel i Nadia puścili się pędem we wskazanym kierunku, a nauczyciel naciągnął strzałę i wycelował w szyję shagreena. Uderzyła ona potwora z impetem, ale odbiła się, nie zostawiając nawet najmniejszego śladu. Tania posłała kolejne dwa pociski, trafiając w nogę i w ogon, lecz jedynym rezultatem jej ataku było to, że teraz gad wyglądał na rozzłoszczonego, tylko jeszcze nie zdecydował, kogo najpierw zaatakować. Rafael z naciągniętą strzałą starał się znaleźć jakiś słaby punkt na ciele potwora, ale nic mu nie przychodziło do głowy, więc postanowił liczyć na łut szczęścia i po prostu wypuszczał jedną strzałę za drugą. Grad tej amunicji wyraźnie rozjuszył potwora, który zaczął iść coraz szybszym krokiem w stronę strzelca.

Buntownik wiedział, że jest już za późno, żeby coś zrobić, ale jeszcze odruchowo sięgnął ręką do kieszeni i wtedy w powietrzu świsnęła strzała, trafiając shagreena prosto w lewe oko. Potwór zawył przeraźliwie, zwijając się z bólu, tym bardziej, że zaraz za strzałą poleciał kamień, uderzając jaszczura w zraniony oczodół. Wściekły gad błyskawicznie odwrócił się w stronę atakujących, a Rafael w ostatniej chwili padł na ziemię, uciekając przed śmiercionośnym ogonem bestii. Nauczyciel ku swojemu przerażeniu zobaczył teraz Nadię stojącą z łukiem wycelowanym w shagreena i Michela ciskającego kolejnymi kamieniami. Jaszczur, chociaż rozwścieczony, starał się zasłonić zranione miejsce, tak by nie dosięgły go kamienie Michela. Rafael domyślił się już, jaki plan mają dzieci. Wiedział, że to samobójstwo.

Z powodu odniesionej rany potwór poruszał się dziwacznie, starając się ukryć głowę między wystającymi kamieniami, lecz mimo to coraz szybciej szedł w kierunku dzieci. Gdy był już bardzo blisko, wypadł zza skały i z szaleńczą prędkością popędził w ich stronę. To wystarczyło Nadii.

Strzała dziewczynki trafiła go w drugie oko i tym razem utkwiła w czaszce potwora. Od wrzasku jaszczura z gór posypały się kamienie i pozbawiony wzroku gad rzucił się na miejsce, w którym stały dzieci, kłapiąc paszczą i machając ogonem na wszystkie strony. W tym samym momencie z góry zbiegł Rafael i uderzył shagreena całym impetem rozpędzonego ciała, strącając go w rozpadlinę skalną. Wszyscy krzyknęli z przerażenia.

Gdy nauczyciel otworzył oczy, poczuł potworny ból, rozsadzający mu klatkę piersiową i rozpoznał pochylone nad nim twarze Mirona i Tani, którzy o czymś rozmawiali. Po chwili dostrzegł także klęczącego obok niego Michela. Nauczyciel uścisnął chłopcu rękę z najwyższym uznaniem. Na końcu spostrzegł zapłakaną Nadię.

– Uratowałaś nas wszystkich! – powiedział Rafael i stracił przytomność.

Zamiast kolejnego rozdziału…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.