Ten rozdział miał się ukazać dopiero 27 grudnia 2018 r., ale w czasie świąt Narodzenia powinno być więcej czasu, by sięgnąć po lekturę, więc taki prezent pod choinkę 🙂
Wszystko, co wydarzyło się po wyjściu z domu, było dla Mirona niczym koszmar. Najpierw w drodze do miasta rozmowa z sąsiadami, którzy natrętnie wypytywali o Rafaela, wytykając im nieodpowiedzialność i zapowiadając kłopoty. Następnie zupełnie niespodziewane spotkanie z kapłanami, którzy krzyczeli wniebogłosy i grozili konsekwencjami, a potem chłodna i bezlitosna postawa dowódcy, rozkazującego ich zatrzymać, związać i doprowadzić na środek placu.
Gospodarz pamiętał jak przez mgłę zeznania świadków, którzy mówili o Rafaelu i jego pobycie w Mupoksie. Miron nie mógł uwierzyć, że można opowiadać takie brednie i gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, próbował coś powiedzieć, ale jeden z żołnierzy stojących obok niego natychmiast go uciszył. Tania, mimo strachu i zaskoczenia obrotem spraw, nie traciła zimnej krwi i zaraz po zeznaniach rzekomych „świadków” próbowała przekazać dowódcy chociaż kilka zdań o ich rodzinie. Jej słowa najpierw zaskoczyły żołnierzy, nieprzywykłych do słuchania kobiet, lecz po krótkiej chwili pozbyli się skrupułów i uciszyli ją równie skutecznie, co wcześniej jej męża.
Miron był coraz bardziej świadomy, że znikąd nie otrzymają pomocy i obawiał się już najgorszego, lecz właśnie w tej chwili zobaczył Rafaela, który spokojnie wszedł na plac, jakby przyszedł tylko coś kupić.
Gospodarz nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel się zjawił, ponieważ był pewien, że jest już daleko w drodze. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się iskierka nadziei, tym bardziej, że Rafael jakimś cudem nie został aresztowany i teraz rozmawiał z dowódcą, niemal jak równy z równym. Mimo tego mupoksanin spostrzegł, że wiele osób patrzyło na przybysza z dziwną mieszkanką ciekawości i politowania, lecz trudno było im się dziwić, ponieważ przybysz stojąc naprzeciwko cesarskiego oficera wyglądał po prostu nędznie.
Setnik miał na sobie kunsztownie wykonaną zbroję, wyraźnie lepszą od tych, które nosili jego żołnierze: kirys wykuty ze stalowej blachy był pomalowany idealnie czarną farbą, na napierśniku znajdowały się symbole cesarstwa w kolorze złota, niezatarte i wyraźne – znak, że nie widziały zbyt wielu bitew – a naramienniki i rękawice wyglądały jak dopiero zdjęte z płatnerskiego stołu. Na nogach dowódca nosił skórzane spodnie, nagolennice oraz skórzane buty okute blachą, a przy boku miał stalowy półtoraręczny miecz z bogato zdobioną rękojeścią. Rafael natomiast miał na sobie prosty strój chłopa, czyli płócienne spodnie, lnianą koszulę, kamizelkę i barani kożuch. Trudno było o większy kontrast.
Do Mirona nie od razu dotarło, że Rafael wyzwał oficera na pojedynek, ale gdy to sobie uświadomił, to ugięły się pod nim kolana, bo miał wrażenie, że nadchodzi nieuchronna klęska. Gospodarz wielokrotnie mógł się przekonać, że jego przyjaciel ma wiele talentów, ale w tej chwili uznał, że Rafael wpadł na najgłupszy z możliwych pomysłów, gdyż nie tylko nie ma żadnych szans na wygraną, ale jeszcze kładzie na szali życie jego samego i jego rodziny. Mimo tych wszystkich myśli, które kotłowały mu się w głowie, Miron musiał przyznać z podziwem, że jego przyjaciel zachowuje naprawdę wielki spokój.
– Jeśli chcesz, możemy walczyć tylko do pierwszej krwi… Szkoda, żeby Cesarstwo traciło oficera, a żołnierze dowódcę – powiedział Rafael do setnika, wolno podciągając rękawy koszuli. Po chwili ciszy, która zaległa, wszyscy wybuchnęli śmiechem – najbardziej ubawiony był setnik.
– Czyli jednak strach cię obleciał? – zarechotał. – No, niech będzie. Ale wiesz, jak to jest w walce? Czasem pierwsza krew bywa ostatnią – Rafael skinął głową na znak, że zrozumiał.
– A czym będziesz walczył? – zapytał oficer, widząc jak przeciwnik ustawia się na środku placu.
– Nie potrzebuję żadnej broni…
– To powoli przestaje być śmieszne – zamruczał dowódca, zawiedziony, że nie będzie mógł użyć miecza – jedna z zasad duellum mówiła, że obaj adwersarze muszą mieć broń albo walczyć na pięści. – W takim razie stawaj do walki! – oficer zrobił dwa kroki naprzód, podchodząc do przeciwnika z zaciśniętymi i uniesionymi do walki dłońmi.
Rafael nie ruszył się z miejsca, trzymając opuszczone ręce, więc Miron przyglądając się stalowym rękawicom setnika był pewien, że za chwilę z jego przyjaciela zostanie krwawa miazga. Dowódca szybko zbliżył się do nauczyciela na odległość wyciągniętej ręki i wziął potężny zamach, mierząc prosto w twarz Rafaela, ten jednak zrobił błyskawiczny unik i setnik na chwilę stracił go z oczu. Oficer szybko odzyskał równowagę i uderzył po raz drugi, tym razem niżej, w korpus, jednak i tym razem wędrowiec był szybszy, z łatwością unikając ciosu. Wtedy setnik zasypał przeciwnika gradem ciosów, starając się używać na przemian silnych i szybkich uderzeń, których nauczył się w ungardzkiej szkole, jednak za nic nie mógł trafić nieznajomego, ubranego w baranie futro. Po chwili oficer czuł coraz większą złość. Stał chwilę, przecierając pot kapiący z czoła i zalewający oczy oraz starając się wyrównać oddech, który robił się coraz bardziej chrapliwy. Zorientował się, że żołnierze patrzą na niego z coraz większym niedowierzaniem, a z tłumu dochodzą już wyraźne pomruki – nawet ktoś, zapomniawszy się, gwizdnął z uznaniem.
Rozwścieczony setnik, zaskoczony szybkością przeciwnika i przerażony ryzykiem utraty ciężko zdobywanego przez ostatnie tygodnie autorytetu, wyszarpał miecz z pochwy, łamiąc przy tym wszelkie reguły i nie patrząc na żołnierzy. Rafael tylko na to czekał. Pierwsze uderzenie ostrza, tak jak się spodziewał, świsnęło mu tuż obok głowy, następne było wycelowane w biodro, a kolejne w ramię, lecz za każdym razem wędrowiec uniknął spotkania ze stalą. Dowódca nie wiedział co się dzieje i miał coraz większą panikę w oczach, skutkiem czego coraz mniej panował nad nerwami, a o to właśnie chodziło Rafaelowi. Nauczyciel wiedział, że upokorzenie zmusi oficera do prostych błędów, nie spodziewał się jednak, że nastąpi to tak szybko. Po chwili setnik ciął z góry przez lewe ramię i Rafael zrobił unik, a następnie uderzył przeciwnika w nadgarstek, wytrącając mu broń tak zręcznie, że ta obróciła się w powietrzu i znalazła się w jego ręku. Wszyscy wstrzymali oddech, ale wędrowiec uderzył tylko raz, a cięcie było tak szybkie, że w powietrzu błysnęła jedynie świetlista smuga. Potem nastąpiła cisza.
Dowódca patrzył nieprzytomnym wzrokiem na swojego przeciwnika, który stał naprzeciw niego z jego własnym mieczem w ręku. Wszyscy żołnierze jak jeden mąż mieli otwarte usta, ponieważ jeszcze nigdy nie widzieli czegoś podobnego. Setnik, uspokajając oddech, zdawał sobie sprawę, że sytuacja wygląda bardzo źle. Teraz, gdy Rafael miał broń w ręku, szanse na wygraną spadły praktycznie do zera. Pluł sobie w brodę, bo nie doszłoby do tego, gdyby lepiej na sobą panował i po prostu nie korzystał z miecza.
– Walcz! Na co czekasz? – krzyknął oficer, starając się znaleźć wyjście z sytuacji i ocalić resztki honoru.
– Walka skończona – odpowiedział Rafael, trzymając miecz skierowany ostrzem do ziemi.
– Miało być do pierwszej krwi – syknął setnik przez zaciśnięte zęby. – Stawaj do walki tchórzu! – Rafael tylko się uśmiechnął i zniżył wzrok, zatrzymując go na cesarskiej zbroi.
Zaniepokojony dowódca zobaczył, że żołnierze gapią się na niego i coś próbują pokazać, wskazując na jego szyję. Szybko więc podniósł rękę, by sprawdzić, czy jednak nie jest ranny, ponieważ widział już żołnierzy, którzy z potwornymi obrażeniami potrafili jeszcze normalnie rozmawiać, póki szok bitewny trzymał ich na nogach. Odetchnął z ulgą, gdy upewnił się, że nic mu nie jest, ale zatrzymał spojrzenie na dłoni, dotykającej przed chwilą okolice szyi. Była na niej jedna kropla krwi. Oficer zrobił się blady jak ściana i spojrzał na Rafaela z niedowierzaniem, ponieważ dopiero teraz do niego dotarło, że nieznajomy odebrał mu miecz i uderzył tak szybko, że nie był w stanie nawet dostrzec ciosu. Poza tą jedną kroplą krwi nie miał żadnych innych obrażeń. Tego było już za wiele!
– Rozumiem, że możemy odejść? – zapytał Rafael.
W ciszy, która nastała, słychać było tylko skrzypiące drzwi na drugim końcu osady.
– Co ty zrobiłeś? – zapytał setnik, który zrobił się już kredobiały.
– Wygrałem pojedynek. I teraz proszę, byś spełnił swoją obietnicę.
– Przecież to niemożliwe… – dowódca czuł nieznośne i palące jak ogień upokorzenie.
Wtedy Rafael nie pytając nikogo o zgodę, zbliżył się do Mirona i Tani, przeciął jednym ruchem więzy na ich rękach, a następnie wrócił do setnika, obrócił miecz w dłoni i skierował go rękojeścią w stronę właściciela. Dowódca odebrał swoją broń, przyglądając się jej dokładnie, a następnie schował ją do pochwy.
Rafael wiedział, że muszą jak najszybciej opuścić ten plac i osadę, ponieważ każdą umowę i dane słowo potrafią zniszczyć rozbudzone emocje i zranione ambicje.
– Przecież nie możecie ich wypuścić! – zawył kapłan, widząc, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.
– Zamilcz – syknął setnik i spojrzał na opiekuna świątyni takim wzrokiem, że ten cofnął się o dwa kroki.
Dowódca rozejrzał się po zebranych i wziął głęboki oddech.
– Zgodnie z danym słowem i obowiązującym prawem, oczyszczam przybysza Rafaela, a także Mirona, syna Enelona wraz z jego rodziną, ze wszystkich stawianych im zarzutów – powiedział łamiącym się głosem, jednak na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli.
Kapłani zrobili miny, jakby ktoś ich spoliczkował, a z tłumu dało się słyszeć pojedyncze pomruki niezadowolenia. Rafael natychmiast znalazł się przy Mironie, Tani i dzieciach, jednak okazało się, że setnik nie ma zamiaru tak łatwo zrezygnować.
– Zostałeś uwolniony od zarzutów, ale problem nie został rozwiązany. – powiedział niespodziewanie, zwracając się w stronę wędrowca. – Nie jesteś zwykłym chłopem, więc musimy się dowiedzieć coś za jeden. Nie można pozwolić, żeby ktoś taki wałęsał się po Cesarstwie i był zagrożeniem dla porządnych ludzi. Teraz będziesz musiał pójść z nami!
Rafael pokręcił tylko głową, lecz wcale nie wyglądał na zaskoczonego.
– Czy jeśli udam się z wami, oni będą mogli odejść?
– Nie, cała rodzina pójdzie z nami, bo bez ich towarzystwa możesz nie być odpowiednio rozmowny – powiedział z ironią młodzian. – Oczywiście będą tylko w charakterze świadków.
Żołnierze zarechotali, doceniając poczucie humoru swojego dowódcy.
– Tylko nie próbuj już żadnych numerów! – powiedział groźnie setnik. – Na tym placu jest kilkudziesięciu żołnierzy.
– W takim razie chciałbym zamienić z nimi dwa słowa – rzekł Rafael spokojnym głosem, jakby tłumaczył coś dziecku.
– Tylko krótko! Potem będziecie mieli dużo czasu na rozmowy.
– Bardzo was przepraszam – szepnął nauczyciel, podchodząc do przyjaciół. – To wszystko moja wina.
– Może uda ci się coś wymyślić? – zapytał Miron. – To, co zrobiłeś z tym dowódcą było niesamowite!
– Wokół jest mnóstwo żołnierzy, nie ma szans, żeby w biały dzień się stąd wydostać… – stwierdził Rafael z kamienną twarzą.
– Czyli nic nie da się zrobić? – gospodarz jeszcze bardziej ściszył głos.
Rafael zawahał się.
– Nic, po czym będziecie mogli wrócić do domu…
– Rób w takim razie co musisz – szepnęła stanowczo Tania i popatrzyła na męża. – Pójść z żołnierzami to pewna śmierć albo długoletnie więzienie i nawet gdybyśmy opuścili osadę na krótko, to po tym, co się wydarzyło, nie wiadomo czy będzie do czego wracać – stwierdziła i wymownie spojrzała na tłum, który się na nich gapił i komentował.
– Ale jak się stąd wydostaniemy? – zaszeptał Miron.
Rafael na chwilę zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
– Tania, słyszałaś o aternubes? – zapytał bardzo cicho.
– Tak – odpowiedziała krótko gospodyni, na co Miron zrobił taką minę, jakby zobaczył żonę po raz pierwszy w życiu.
– Gdy się zacznie, pobiegniecie w stronę bramy wschodniej. Potem musicie się dostać do domu, żeby zabrać rzeczy na drogę. Macie na wszystko niecałe pół godziny. Potem musimy wyruszać.
– Dość już tego gadania! – zawołał dowódca. – Związać ich! – rozkazał dwóm żołnierzom, którzy stali najbliżej.
Rafael, zanim żołdacy zdążyli się ruszyć, wrócił na środek placu i stanął naprzeciwko swojego adwersarza.
– Nie wystawiłeś Cesarstwu dobrego świadectwa! – powiedział na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli. – Słowo oficera powinno być więcej warte…
– Skończyłeś? – zapytał setnik, którego ta uwaga dotknęła do żywego. – To teraz bądź grzeczny, bo tylko wam zaszkodzisz.
– Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś w lepszych okolicznościach… – stwierdził Rafael, a następnie sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął z niej niewielki przedmiot. Nikt nie potrafił rozpoznać co to takiego; nawet żołnierzom nie przypominał on żadnej znanej im rzeczy. Stojący najbliżej dostrzegli tylko, że przedmiot jest czarny i błyszczący, a kształtem i wielkością przypomina rękojeść miecza, nie ma jednak jelca ani żadnego ostrza. Zebrani na placu patrzyli ze zdziwieniem na Rafaela, który zaczął coś szeptać pod nosem:
Dzień nie będzie miał mocy
nad ciemnością tej nocy,
Niech chmury – czarne obłoki,
kierują ukryte me kroki!
Dowódca stojący najbliżej wędrowca dostrzegł, jak w dłoni Rafaela pojawia się coś smoliście czarnego, przypominającego chmurę albo bardzo gęstą mgłę o nienaturalnie ciemnej barwie. Na ten widok osłupiały setnik cofnął się ze strachem, a kilka osób z tłumu krzyknęło.
– Dla własnego bezpieczeństwa niech nikt nie rusza się z miejsca! – krzyknął Rafael i skierował przedmiot ku ziemi, dodając szeptem: – Aternubes!
W tym momencie to, co jeszcze przed chwilą otaczało dłoń wędrowca, zaczęło się gwałtownie powiększać, nie tracąc jednak nic ze swojej gęstości. Mupoks zalała gęsta jak mleko mgła, mająca barwę gotowanej smoły. Po chwili wszyscy na placu i na ulicach osady znaleźli się w ciemności, jakby nagle skończył się dzień i zapanowała bezgwiezdna noc. Rafael, chociaż dobrze poruszał się w ciemności, teraz miał ograniczone pole widzenia. Mimo to spostrzegł, że wiele osób posłuchało go i pozostało na swoich miejscach; inna rzecz, że część osób ze strachu nie była w stanie się ruszyć. Niektórzy zaczęli biegać, zderzając się ze sobą i głośno krzycząc. Rafael wiedział, że ma niewiele czasu i teraz musi zająć się powstrzymaniem pościgu, więc wszedł w ciemność wypatrując żołnierzy. Po chwili słychać było tylko pojedyncze krzyki, które milkły jeden po drugim.
***
Tania, gdy tylko zobaczyła czarny obłok w dłoni Rafaela, dała znać mężowi, że to jest właściwy moment i wykorzystując zaskoczenie żołnierzy, ruszyli pędem w kierunku bramy wschodniej. Miron widząc pustą ulicę zrozumiał, dlaczego Rafael kazał im wybrać dłuższą trasę ucieczki. Gdyby pobiegli do domu najkrótszą drogą, teraz musieliby przebijać się przez tłum ludzi. Dopiero gdy znaleźli się przy bramie, otoczyła ich gęsta mgła. Nadia, która od wyjścia do osady nie powiedziała ani słowa, teraz zaczęła płakać i nie była w stanie biec dalej.
– Spokojnie, to tylko taka osłona – rzekła do dzieci Tania, jakby opowiadała o nowej zabawie. – Rafael ją wyczarował, żebyśmy mogli uciec.
– To Rafael umie czarować? – zapytał Michel, patrząc zafascynowany na czarny obłok.
– Na to wygląda – odpowiedziała jego mama, która uśmiechnęła się do Nadii i mocno ją przytuliła. – Musimy teraz biec do domu. Nie możemy się zatrzymywać – dziewczynka tylko kiwnęła głową, głośno pociągając nosem.
Obeszli osadę od strony południowej, nie napotykając żadnych trudności. Tania i Miron nie zamienili po drodze ani jednego słowa, ponieważ każde z nich myślało, co należy zabrać z domu na drogę. Nie mieli odwagi oglądać się za siebie i dopiero, gdy byli przed chatą, popatrzyli w stronę Mupoksu, który wciąż był otulony czarnym obłokiem. Nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Przed wejściem do chaty Tania podzieliła zadania, każdemu dając coś do zrobienia, a następnie dorośli weszli do środka, dzieci natomiast zostały na zewnątrz.
Nadia miała informować, gdyby zobaczyła Rafaela albo jakiegoś żołnierza, natomiast Michel poszedł do warsztatu, by znaleźć kije, które miały posłużyć do zrobienia tobołków oraz zabrać potrzebne narzędzia. Syn Mirona, chociaż wcześniej marzył o podróżach i przygodzie, teraz czuł, że coś boleśnie ściska go w żołądku i ogarnia go panika. Próbował przypomnieć sobie, co Rafael opowiadał o swoich wyprawach. „Co będzie potrzebne?” – myślał, sięgając po kolejne rzeczy i układając je na stole: młotek, kilka gwoździ, siekierka, sznurek, krzesiwo. „Siekierka może z powodzeniem zastąpić młotek” – stwierdził i odsunął zbędne narzędzie. Potem sięgnął po kije i wybrał pięć najsolidniejszych, następnie zabrał przygotowane rzeczy i pobiegł do domu.
Tania wpadła do kuchni jak burza, wyjęła z kufra kilka dużych chust i rozłożyła je na stole. Bardzo sprawnie poukładała na nich jedzenie, a następnie zawiązała kolejno, robiąc z nich pakunki na drogę. Wzięła też garnek, menażki na wodę i dwa noże. Miron w tym czasie poszedł do sypialni, by zabrać ukryte oszczędności i pamiątki rodzinne oraz przygotować ubrania na drogę, ale bardzo trudno było mu się skupić, bo miał w pamięci, że już raz zostawił dom rodzinny. Wtedy z własnej głupoty i egoizmu, teraz z powodu ludzkiej podłości i jawnej niesprawiedliwości. Czy będzie mógł jeszcze kiedyś tu wrócić? Co się z nimi teraz stanie? Jak będzie wyglądało ich życie? Ze wszystkich sił starał się skupić się na tym, co miał co zrobienia, żeby dręczące myśli nie rozsadziły mu głowy.
Gdy po kilkunastu minutach wszystko było gotowe, w drzwiach domu pojawił się Rafael. Ubranie miał całe we krwi.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia – odpowiedział krótko na pytające spojrzenia.
– Dokąd idziemy? – Miron starał się nie patrzeć na przyjaciela.
– Na południe, do Lasu Strzelców. Tam najłatwiej będzie nam się ukryć.
– Myślisz, że będą nas ścigać? – zapytała Tania.
– Nie… raczej już nie – nauczyciel wskazał zakrwawione odzienie. – Ale nie możemy ryzykować.
– W takim razie chodźmy – powiedział gospodarz, zarzucając na ramię kij z największym tobołkiem. Rafael zabrał jeszcze swoją torbę, którą wcześniej zostawił w domu, przewiesił swój tobołek przez ramię i ruszył za Mironem.
Po wyjściu z domu zauważyli, że ciemna mgła zaczęła już opadać i znikać. Nikt jednak nie wychodził z miasta. Tania popatrzyła na Rafaela i jego zakrwawioną koszulę.
– Nie potrzebujesz, żeby cię opatrzyć? – zapytała. – W takim stanie nie dojdziesz daleko.
– To nie moja krew – odpowiedział nauczyciel.– Gdy uciekliście z osady, wiele osób wpadło w panikę, ludzie na siebie wpadali i ranili się nawzajem. Trudno było nad tym zapanować. – Rafael, widząc zaniepokojone spojrzenie Mirona, dodał. – Ta przywołana osłona miała dać nam możliwość ucieczki, a mnie szansę na obezwładnienie jak największej ilości żołnierzy, by uniknąć pościgu. To w większości ich krew…
– Czy ktoś zginął? – zapytał gospodarz, który bał się spytać przyjaciela wprost, czy kogoś zabił.
– Nie – odpowiedział wędrowiec. – Ale większość z nich przez następne tygodnie nie będzie zdolna do służby.
– Po czymś takim to już na pewno uznają nas za przestępców – stwierdził Miron.
– Nie od razu… Jest kilka okoliczności, które nam sprzyjają. Po pierwsze, nie wiadomo jak się teraz zachowa tamten setnik. To jeszcze dzieciak i jeśli znam się na ludziach, będzie próbował zataić cały incydent, choć na dłuższą metę nie będzie to możliwe ze względu na dużą ilość świadków. Po drugie, nawet jak wieści się rozniosą, jesteśmy daleko od stolicy prowincji, gdzie może być podjęta decyzja o liście gończym i ewentualnym pościgu. Po trzecie, póki ta informacja nie dojdzie do stolicy Cesarstwa, nikt tak naprawdę nie będzie wiedział, co się tu stało.
– Masz na myśli użycie aternubes? – zapytała Tania.
– Tak.
– Czy to były prawdziwe czary? – zapytali jednocześnie Michel i Nadia, którzy nie chcieli wcześniej wchodzić w słowo dorosłym.
– Można tak powiedzieć… – Rafael zawahał się na chwilę. – Ale to znacznie bardziej skomplikowane.
– Będzie jeszcze dość czasu, żeby wszystko sobie opowiedzieć – powiedział Miron, patrząc podejrzliwie na Rafaela i Tanię. – Teraz nie traćmy czasu, bo rozmowa nas spowalnia.
Po trzech godzinach intensywnego marszu, minęli ostatnie pola i weszli na rozległą równinę. Dzieci, które jeszcze nigdy nie były tak daleko od domu, czuły już ból w nogach, ale nie skarżyły się, ponieważ nowe wrażenia i widoki dodawały im sił. Krajobraz przed nimi różnił się od ich rodzinnych stron: po całej dolinie były rozsiane pagórki porośnięte trawą i pojedynczymi drzewami, gdzieniegdzie widać było jaskinie, wokół których znajdowało się całe mnóstwo głazów i szumiących strumyków, tworzących niewielkie sadzawki.
Rafael był na przedzie grupy wędrowców, by wyznaczać właściwy kierunek marszu, jednak kiedy tylko mógł, trzymał wzrok utkwiony w ziemię. Tania szła w środku pogrążona w milczeniu i własnych myślach, na końcu zaś szedł Miron wraz z dziećmi, które co chwila odwracały się za siebie, by sprawdzić, czy nikt za nimi nie idzie.
Kilka razy zdarzyło się, że musieli nadkładać drogi i iść naokoło, bo nauczyciel dostrzegł ślady dzikich zwierząt, żerujących na tym terenie albo gdy innym razem zauważył odciśnięte podeszwy butów.
– Bandyci? – zapytał Miron z niepokojem wpatrując się w mulistą ziemię.
– Na to wygląda – Rafael spojrzał na zachód. – Przechodzili tędy kilka godzin temu, więc teraz nie powinniśmy już nikogo spotkać.
Po jakimś czasie dzieci, a zaraz potem dorośli, dostrzegli zarys ogromnego lasu, który ciągnął się przed nimi niemal przez całą linię horyzontu.
– To właśnie jest Las Strzelców – powiedział nauczyciel z wyraźną ulgą. – Powinniśmy tam dojść przed zachodem słońca. Tam zatrzymamy się na nocleg.
– A dlaczego Las Strzelców? – zapytała Nadia.
– Ponieważ na tej równinie rozegrała się bitwa i o zwycięstwie zadecydowali łucznicy…
– A kiedy? – zapytał zaciekawiony Michel, wchodząc Rafaelowi w słowo.
– To było ponad dwieście lat temu, jeszcze przed zjednoczeniem Cesarstwa, kiedy każda prowincja była oddzielnym księstwem, a ich władcy walczyli o zwiększenie swoich wpływów. Ta równina, na której jesteśmy, była miejscem, gdzie starli się władcy księstw Frumencji i Karaamu.
– I kto wygrał? – dopytywał chłopiec, rozglądając się i próbując wyobrazić sobie nadchodzące armie.
– Książe Segardu. Wykazał się przy tym dużym sprytem i zręcznością, ponieważ nakazał swoim łucznikom ukryć się w lesie i kiedy tylko dostali sygnał, wypuścili salwę strzał dokładnie w miejsce, gdzie ściągnięto wrogą armię, dziesiątkując tym samym oddziały żołnierzy. To przesądziło o wyniku bitwy, bo poważnie osłabione i ostrzelane wojsko zaczęło w panice uciekać i było już po walce. Taki manewr został wtedy wykorzystany po raz pierwszy w historii. Dzisiaj z pewnością już by się nie udał.
– A dlaczego? – zdziwiła się Nadia.
– Z kilku powodów… – uśmiechnął się Rafael. – Od tamtego czasu dowódcy zaczęli być uważniejsi i przestali wysyłać wszystkie siły w jedno miejsce walki, a żołnierze zostali uzbrojeni w tarcze, chroniące przed ostrzałem. Poza tym podobna strategia wymagała niebywałej koordynacji – bo wszystko musiało być zrobione w odpowiednim momencie – i zmylenia wroga, by nie zdążył się wycofać. Tak czy inaczej, właśnie na pamiątkę tamtego wydarzenia miejsce kryjówki łuczników i tej zwycięskiej bitwy nazwano potem Lasem Strzelców.
Gdy nauczyciel zauważył, że opowiadanie zajmuje uwagę dzieci, mówił dalej o innych bitwach i ciekawostkach z wojskowości. Nawet Miron, któremu jeszcze nie opadły emocje i szedł zaniepokojony o los rodziny, wbrew tym odczuciom także słuchał z zaciekawieniem historii Rafaela. Gdy zbliżał się wieczór, byli już prawie na miejscu, a las wydawał im się jeszcze bardziej mroczny i złowrogi, jakby za każdym drzewem kryło się coś gotowego do zaatakowania niechcianych gości. „Przynajmniej nikt nie będzie nas tu szukał…” – pomyślał Miron, starając się ukryć gęsią skórkę na rękach.
Przed wejściem do Lasu Strzelców zatrzymali się, by ostatni raz spojrzeć za siebie, a następnie ruszyli dalej, zostawiając za sobą opuszczony dom i całe poprzednie życie.