Dorośli zdecydowali, że nie powiedzą od razu Michelowi i Nadii o decyzji Rafaela. Dzieci uwielbiały swojego nauczyciela, więc rodzice woleli odsunąć w czasie moment, gdy dowiedzą się, że postanowił ich opuścić. Sam gospodarz chodził jak struty i nie mogąc pogodzić się z tą nową myślą, próbował jeszcze zmienić zdanie przyjaciela, ponieważ wędrowiec, którego przyjął pod dach, stał się dla niego niespodziewanie kimś bliskim. Miron na początku tłumaczył sobie, że Rafael przypomina mu brata, którego stracił, ale nie była to prawda… Ten niezwykły przybysz stał się pokrewną duszą z zupełnie innego powodu – okazał się po prostu dobrym człowiekiem. Uczciwie pracował, szczerze rozmawiał, z uwagą słuchał i mądrze odpowiadał. To prawda, że unikał mówienia o swojej przeszłości, ale Miron uznał, że widocznie ma jakieś powody. Zresztą wciąż miał w pamięci, że gdy się spotkali z Rafaelem po raz pierwszy, przyjaciel wyglądał jak siedem nieszczęść, więc być może jego historia była jeszcze smutniejsza niż jego własna.
Dni mijały szybko, wypełnione codziennymi obowiązkami. Michel i Nadia, nieświadomi obaw rodziców, wrócili do zabaw ze swoimi rówieśnikami, jednak nie rozmawiali już na temat Rafaela. Widać było, że Lucas i Edna też nie chcieli zaczynać tego tematu.
Rafael natomiast dyskretnie przygotowywał się do podróży, udając się w pierwszej kolejności na targowisko, by przyjrzeć się towarom, które oferowali kupcy, zaopatrując się u różnych sprzedawców w potrzebne rzeczy, tak by nie zwrócić na siebie uwagi. Miał świadomość, że jest zbyt przewrażliwiony, ale wolał dmuchać na zimne, bo chociaż przyzwyczaił się już do ciekawskich spojrzeń mieszkańców Mupoksu, wiedział, że ludzka natura jest przewrotna i nie zmienią jej nawet pojedyncze spojrzenia, wyrażające życzliwość czy sympatię.
Mimo iż był przekonany, że to co robi jest słuszne, trudno było mu planować nową podróż. W ciągu tych miesięcy często łapał się na tym, że niechętnie myślał o przyszłości, starając się wykorzystać każdy kolejny dzień i szukając ukojenia po latach, które rozrywały serce na strzępy. Nie żałował czasu „straconego” w Mupoksie, chociaż wiedział, że nie pozna już zakończenia historii Mirona ani nie porozmawia z jego żoną.
Po dwóch dniach był w zasadzie gotowy do drogi: zakupił nowe ubrania, skromne i ciepłe, by nie rzucał się w oczy i przetrwał wiosenne chłody, torbę podróżną z długim paskiem do wygodnego przewieszenia jej przez ramię oraz niewielki, ale bardzo solidny nóż, na który wydał większość zarobionych pieniędzy. Miron stwierdził co prawda, że to głupota wydawać tyle florenów na jakiś nożyk, ale Rafael wiedział, że gdy przyjdzie co do czego, to nóż może uratować mu życie. Był też pewien, że przynajmniej na początku nie zabraknie mu jedzenia, bo Tania wciąż wyjmowała ze spiżarki nowe rzeczy, przygotowując tobołek na podróż. Rafael poważnie się zastanawiał, czy jego kręgosłup wytrzyma dobre intencje gospodyni.
Dorośli jak tylko mogli odwlekali moment rozmowy z dziećmi, aż trzeciego dnia, gdy uczyli się geometrii, Michel zapytał Rafaela:
– Naprawdę od nas odchodzisz?
– Tak – odpowiedział nauczyciel po chwili milczenia. – Nie mogę dłużej z wami zostać.
– Naprawdę? – zapytała zdziwiona Nadia. – Ale dlaczego?
– Przez to, co wtedy wygadywali Lucas i Edna? – zapytał ze złością Michel.
– Pośrednio – nauczyciel pokiwał głową. – Nie przez to, co powiedzieli, lecz przez to, co powtórzyli.
– Przecież nam mówiłeś, że nikt nie powinien przejmować się opinią innych, zwłaszcza, jeśli mija się z prawdą – Michel powtórzył słowo w słowo to, co Rafael powiedział im na jednej z lekcji.
– Jeśli chcesz, to teraz my możemy zacząć opowiadać innym o tobie – stwierdziła Nadia z entuzjazmem w głosie. – Wtedy na pewno zmienią zdanie!
– Jesteście naprawdę wspaniali – Rafael był pod wrażeniem swoich uczniów. – Niestety tu nie chodzi tylko o czyjeś gadanie.
– Tylko o to, że unikasz świątyni?
– Tak myślałem, że się domyślicie… – uśmiechnął się nauczyciel. – Rzecz nie w tym, że unikam, ale że przez to nie przestrzegam cesarskiego prawa. A to już może sprowadzić kłopoty.
– Przecież nikt nie może ci nic zrobić! – powiedziała z przekonaniem dziewczynka.
– Trudno mi to wytłumaczyć, młoda damo, tym bardziej, że wciąż jesteście tacy młodzi… – zaczął Rafael.
– I za głupi, żeby zrozumieć? – zapytał z żalem chłopiec.
– Nie… akurat na to jesteście zbyt inteligentni – stwierdził poważnie Rafael, sprawiając dzieciom radość. – Mogę wam powiedzieć tak: nie da się cofnąć czasu ani zmienić przeszłości. Trzeba płacić za błędy i szukać swojej drogi…
– A tak bez owijania w bawełnę? – Michel sam się trochę zdziwił swoją bezpośredniością.
– Mój stosunek do Cesarstwa jest… szczególny. Popełniłem w życiu wiele błędów i teraz ponoszę tego konsekwencje – powiedział Rafael. – Łudziłem się, że w Mupoksie będę mógł pożyć normalnie, ale ten czas się skończył…
– W takim razie pójdziemy z tobą – powiedział chłopiec, a Nadia energicznie pokiwała głową.
Rafael spoważniał i spojrzał dzieciom prosto w oczy.
– Jestem pewien, że kiedyś opuścicie osadę i zobaczycie w życiu bardzo wiele rzeczy – stwierdził. – Ale to jeszcze nie jest ten moment. Głowa do góry! Przecież to wasi rodzice dali zgodę na waszą naukę, więc teraz na pewno nie zamkną was w klatce, ale będą chcieli, żebyście poznali trochę świata. Może nawet poślą was do jakiejś szkoły.
– Jakoś nie jestem do końca przekonany – mruknął pod nosem wyraźnie niezadowolony Michel, rozglądając się po izbie. – Tym bardziej, że rodzice siedzą tylko w domu i nigdy się stąd nie ruszają.
– Nie oceniaj ich zbyt pochopnie. Każdy z nas ma swoją historię, którą trzeba uszanować…
Następnie nauczyciel, żeby zmienić temat, pokazał dzieciom swój pergamin, którego używał w czasie ich lekcji, a Michel i Nadia aż wstrzymali oddech z wrażenia – był zapisany od góry do dołu idealnie równym pismem i zawierał materiały do kolejnych lekcji, aby dzieci mogły kontynuować naukę po jego odejściu. Michel pomyślał, że przygotowanie takiej ilości materiału musiało zająć nauczycielowi przynajmniej dwa tygodnie (tak naprawdę zajęło mu dwie noce). Na pergaminie nie było ani skrawka niewykorzystanego miejsca. Dzieci z radością rzuciły się nauczycielowi na szyję i nie chciały go puścić. Dopiero Tania, która po chwili wróciła z miasta, odkleiła je od szyi Rafaela.
Gdy przyszedł Miron i dowiedział się, że nauczyciel jest już po rozmowie z dziećmi, odetchnął z ulgą i poczuł jak kamień spada mu z serca. Do tej pory odwlekał jak mógł moment wiążący się z tłumaczeniem dzieciom sytuacji, która także dla niego była trudna.
Domownicy postanowili, że jutro urządzą uroczyste śniadanie pożegnalne, tak by Rafael mógł wyruszyć w drogę, nie tracąc kolejnego dnia. Wszystkim było ciężko, ale czuli, że lepiej nie przedłużać tego momentu.
Tego wieczora, gdy udali się na spoczynek, każdy z domowników myślał o swoich sprawach. Tania planowała co przygotować na stół, Miron zastanawiał się, czego jeszcze Rafael może potrzebować na drogę, Michel rozmyślał o wielkiej podróży, w jaką chciałby wyruszyć, gdy będzie starszy, a Nadia o szkole, do której za jakiś czas może wyślą ją rodzice.
Żadne z nich nie podejrzewało, że następny dzień zmieni już na zawsze życie ich rodziny.
***
Gdy Rafael udał się na swoje posłanie, nie mógł odgonić niepokoju, który od kilku dni zagnieździł się w jego sercu i teraz nie pozwalał zasnąć. Wciąż krążył myślami wokół dzieci gospodarzy – były one dla niego wielkim i niespodziewanym odkryciem. Miał wielką nadzieję, że Miron i Tania będą kontynuować ich edukację, zwłaszcza teraz, gdy Michel i Nadia mieli już za sobą pierwsze szlify. Bezsenność zmuszała wędrowca do ciągłego przypominania sobie planu podróży, mającej go zaprowadzić na wschód, a stamtąd jeszcze dalej – na południe. Miron, z którym rozmawiał na temat swoich planów, dał mu wiele cennych wskazówek, dotyczących dróg w najbliższej okolicy, miejsc postoju i możliwych trudności.
Nagle zobaczył długi korytarz oświetlony roztańczonym światłem świec, umieszczonych w rzędzie miedzianych kandelabrów wiszących na ścianach na przemian z obrazami, przedstawiającymi początki Cesarstwa. To miejsce wydawało mu się dziwnie znajome, tylko bardziej czerwone, niż je zapamiętał, jakby ktoś skąpał je w szkarłatnej farbie. Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ w oddali dało się słyszeć głosy pełne niepokoju, gniewu i strachu, a zaraz po nich uderzenia kling mieczy, chrzęst zbroi i stukot ciężkich butów. Rafael zatoczył się na bok i oparł o ścianę, bo wydawało mu się, że już kiedyś to przeżył i odruchowo sięgnął do pasa, ale ku swemu zdziwieniu nie znalazł broni, lecz tylko sznurek, którym miał przewiązane swoje chłopskie spodnie.
– Kogoś szukają! – usłyszał własne myśli, bezlitośnie świdrujące mu głowę i poczuł ścisk gardła, uniemożliwiający wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Rozglądał się w panice za drogą ucieczki albo przynajmniej miejscem, gdzie mógłby się schować, ale uświadomił sobie, że nie może ruszyć się z miejsca, ponieważ jego stopy ugrzęzły w kamiennej podłodze, jakby ktoś ją tam rozpuścił. Gdy wrogie głosy stawały się coraz głośniejsze, a zza rogu wysuwały się już cienie zbliżających się osób, serce podskoczyło Rafaelowi do gardła i w tym momencie spostrzegł, że opiera się ręką o drzwi, których nie zauważył wcześniej. „A może ich tam po prostu nie było” – pomyślał, wykorzystując całą siłę woli do złapania klamki, która z niewiadomych przyczyn znajdowała się wysoko, prawie pod sufitem. „Byle jak najszybciej znaleźć się w środku, byle dalej od tego korytarza…” Wpadł do jakiejś komnaty, a w niej panowała całkowita ciemność i obślizgły zapach wilgoci. Słyszał za plecami przebiegające głosy kilkunastu osób, pokrzykujących do siebie po wojskowemu. Spróbował uspokoić oddech, który ciągle był urywany i za nic nie chciał sięgnąć głębiej, by dostarczyć do płuc życiodajnego powietrza. Przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał – po chwili głosy zaczęły się oddalać i niknąć na drugiej stronie korytarza. Stał dłuższy czas w miejscu, aż wzrok przyzwyczaił się do ciemności i w pomieszczeniu można było coś zobaczyć. Odwrócił się zwinnie, by rozejrzeć się w środku i zaraz poczuł jak cierpnie mu skóra i gardło zasycha na proch, przyklejając język do podniebienia. Próbował odwrócić wzrok, ale nie potrafił uciec przed zimnym spojrzeniem dwójki dzieci, stojących przed nim i trzymających się za ręce.
– Naprawdę myślałeś, że oni mogą nas zastąpić? – zapytała dziewczynka głosem, w który Rafael wsłuchiwał się przez lata. Miała na sobie długą szatę z kapturem szczelnie otulającym smukłą twarz, w jej nosie połyskiwał kolczyk, a usta układały się w uśmiech mieszający ironię z ciekawością.
– On ciągle żyje w świecie swoich ideałów… – wyjaśnił chłopiec, zwracając się do swej towarzyszki. Ubrany był identycznie jak dziewczynka, ale cała jego postać pozostawała w cieniu, tak że nie dało się dostrzec rysów twarzy, a jedynie błysk niebieskich oczu.
– Zostaw ich, Rafael! Dość już wyrządziłeś zła! Z tobą nie może ich spotkać nic dobrego…
Rafael nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ dziewczynka wybuchnęła nagle głośnym, rozpaczliwym płaczem, wtulając się w ramiona chłopca, który objął ją czule i coś szeptał do ucha. Nauczyciel wytrzymał skierowany ku sobie, płonący czystą nienawiścią, wzrok chłopca i zauważył, że dłoń tuląca blond włosy dziewczynki jest zakrwawiona.
Obudził się i zerwał z posłania, odruchowo szukając dzieci, ale zaraz się opamiętał, przypominając sobie gdzie jest i co tu robi. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin, ale poczuł, że potrzebuje świeżego powietrza, więc wyszedł na zewnątrz, starając się nie budzić domowników. „To był tylko sen…” – pomyślał i poczuł przenikliwe zimno, które uświadomiło mu, że jest cały spocony. „Za długo tu jestem! Cholera, co ja sobie myślałem?!”
***
Gdy tylko wzeszło słońce, wszyscy zeszli się w kuchni. Widać było, że nie tylko Rafael spał kiepsko tej nocy. Dzieci usiadły obok swojego nauczyciela i chociaż ziewały jedno przez drugie, nie dały się ponownie zagonić do łóżek. Miron przecierał oczy i widać było, że choć wstał z posłania, jeszcze się nie obudził. W najlepszej formie była Tania – próbowała zająć myśli krzątaniem się po kuchni i przygotowaniem śniadania, którego sam zapach stawiał wszystkich na nogi.
Tego ranka nikt nie miał zamiaru się spieszyć, więc długo siedzieli przy stole i rozmawiali o ostatnich miesiącach, o wieczorze, kiedy Miron przyprowadził Rafaela do domu, o pracy w polu i lekcjach dzieci.
– Wydaje się, że byłeś z nami kilka lat, a nie miesięcy! – zaśmiał się Miron – Szkoda, że…
Gospodarz urwał myśl w pół zdania, ponieważ usłyszeli kroki i głośną rozmowę na podwórku, a zaraz potem bardzo mocne pukanie do drzwi. Wszyscy podskoczyli na swoich miejscach, a zdziwiony Miron wstał od stołu, żeby otworzyć gościom.
– Witaj, gospodarzu – powiedział nieznajomy żołnierz, stojący w towarzystwie dwóch innych.
– Witajcie – odpowiedział Miron, który nie był w stanie ukryć zdziwienia. – Czym mogę wam służyć?
– Mamy przekazać wiadomość, że wczoraj do Mupoksu przybył nasz oddział – rzekł wojskowym tonem drugi z żołnierzy. – Jutro wyruszamy do strażnicy na południowym zachodzie. Ponieważ po drodze nie ma żadnej świątyni, nasz dowódca ustalił z kapłanami, że wiosenne święto będzie zorganizowane dzisiaj.
– Jak to dzisiaj?! – Miron o mało się nie zakrztusił.
– Dzisiaj, to znaczy w samo południe – odpowiedział trzeci. – Kapłani mają świadomość, że mieszkańcy mogą nie być przygotowani, dlatego czas na złożenie ofiary jest wydłużony do dnia, w którym normalnie wypada święto.
– Nie wiedziałem, że można tak zmieniać daty – powiedział niepewnie Miron.
– Normalnie nie można – odpowiedział znowu ten pierwszy. – Ale nasz dowódca, mimo iż bardzo młody, jest zasłużony dla cesarstwa i ma pewne względy.
– Poza tym jako oficer nie może sobie pozwolić, by dać zły przykład cesarskim żołnierzom – odezwał się znowu trzeci.
– W takim razie dziękuję za informację – odpowiedział grzecznie Miron. – Na pewno przyjdziemy.
– To się rozumie – powiedział drugi i odwrócił się na pięcie.
Następnie wszyscy trzej udali w stronę młyna, więc Miron domyślił się, że mieli rozkaz zawiadomić pozostałych gospodarzy, mieszkających po tej stronie osady. Natychmiast wszedł z powrotem w domu i zamknął za sobą drzwi. Był blady jak ściana.
– Dzieci, idźcie do siebie – powiedział stanowczym głosem do Michela i Nadii, którzy zrozumieli, że to nie czas na dyskusje i posłusznie udali się do pokoju.
– Co teraz robimy? – zapytała Tania, spoglądając to na męża, to na ich przyjaciela.
– Nie wiem – powiedział Miron. – Rafael i co teraz?
– Zastanawiam się… – odpowiedział cicho nauczyciel. – Na pewno nie mogę iść z wami na święto. Może uda mi się odejść, gdy wszyscy będą w mieście? Umiem poruszać się tak, żeby nikt mnie nie dostrzegł.
– A żołnierze nie widzieli cię teraz? – zapytała Tania.
– Nawet jeśli mnie dostrzegli, to wątpię, żeby zapamiętali – odpowiedział Rafael. – Widzieliście, że nie robili żadnej listy ani nie pytali o liczbę domowników.
– Z pewnością nie tylko my jesteśmy zaskoczeni – stwierdził Miron, myśląc o innych gospodarzach i ludziach w osadzie. – Na pewno będzie wielkie zamieszanie… Może faktycznie nikt nie zwróci uwagi, że cię z nami nie ma.
– Myślę, że to jest właśnie moja szansa – powiedział Rafael. – Taniu, czy mogę liczyć na obiecany prowiant na drogę?
– Oczywiście, zaraz wszystko przygotuję – odpowiedziała gospodyni. – Tylko zastanawiam się, czy nie narażamy się niepotrzebnie na kłopoty. Wcześniej była tylko kwestia kapłanów, teraz trzeba jeszcze ominąć żołnierzy. Czy nie byłoby lepiej, żebyś poszedł z nami, ale w tym zamieszaniu jakoś ominął to składanie czci cesarzowi?
– To za duże ryzyko – stwierdził Rafael. – Nawet jeśli ludzie będą zdezorientowani, to obecność wojska wprowadzi porządek i nikt nie będzie mógł się ukryć.
– W takim razie szykuj się do drogi, bo nie zostało wiele czasu – powiedział Miron, szanując decyzję przyjaciela.
Jedzenie, które przygotowała Tania, ledwo zmieściło się do torby, ale Rafael wiedział, że powinien mieć zapasy, bo może być zmuszony omijać główne drogi. Miron dyskretnie wsunął mu do sakiewki jeszcze kilka dodatkowych florenów. Wędrowiec próbował się sprzeciwić, ale gospodarz nie przyjmował żadnych argumentów. Dzieci rzuciły się na niego i ściskały tak mocno, że miał kolejny raz miał problem ze złapaniem oddechu. Pomyślał, że może to i lepiej, że musiał odejść tak szybko, bo gdyby pożegnanie trwało trochę dłużej…
Postanowili, że z domu najpierw wyjdą gospodarze z dziećmi, a dopiero po jakimś czasie Rafael. Liczyli, że gdy wszyscy będą już w mieście, nikt go nie zauważy ani nie będzie go szukał. Co prawda o tej porze roku pola uprawne, zwłaszcza te od strony zachodniej, nie pozwalały za bardzo się ukryć, ale osada była otoczona wysoką palisadą, więc nikt nie powinien spostrzec, że ktoś przemyka się nieopodal. Uściskali go jeszcze przed samym wyjściem i poszli w kierunku miasta.
Rafael chociaż nie chciał wyglądać przez okno, nie mógł się powstrzymać, żeby jeszcze nie odprowadzić ich wzrokiem. Widział, że gospodarze spotkali po drodze swoich sąsiadów, rodziców Lucasa i Edny, którzy szli z razem dziećmi. Rozmawiali o czymś bardzo żywiołowo. Pomyślał, że prawdopodobnie o święcie, które dla wszystkich było zaskoczeniem. Zdziwił się, gdy ojciec Lucasa zaczął pokazywać palcem chatę Mirona. Rafaelowi nie podobał się wyraźnie złośliwy wyraz twarzy tego człowieka. Zobaczył niepokój na twarzach Mirona i Tani, choć był pewien, że nie zauważyli go ich sąsiedzi. On jednak znał ich już lepiej. Bardzo żałował, że nie mógł usłyszeć rozmowy, jednak nic już nie mógł zrobić. Był przygotowany do drogi i teraz musiał czekać.
Po chwili, ku swojemu zaskoczeniu, zobaczył dwóch żołnierzy, którzy wyszli z osady i szli w jego stronę. Najpierw myślał, że może będą pełnić straż przy bramie, ale zauważył, że wyraźnie idą w stronę chaty Mirona, więc to nie mógł być przypadek. Błyskawicznie wyszedł z domu i schował się za stodołę, korzystając z jednej z licznych kryjówek, które dzieci z powodzeniem wykorzystywały do zabawy w chowanego. Teraz mógł z ukrycia przyglądać się żołnierzom wchodzącym do domu bez pukania.
– Nikogo nie ma – powiedział jeden z nich, gdy wyszli na zewnątrz. – Musiał już uciec.
– Niedobrze, dowódca nie będzie zadowolony – stwierdził ten drugi, przeżuwając kiełbasę, którą zabrał ze stołu.
– Tamten chłop z młyna powiedział, że jak się pośpieszymy, to znajdziemy tu tego oprycha – zastanowił się pierwszy. – Może nie uciekł daleko i jeszcze go dopadniemy!
– Daj spokój! – powiedział jego kompan, przeżuwając mięso. – Nawet jak się nie znajdzie, to i tak będziemy mieli ubaw! Przecież mamy tę rodzinkę, u której mieszkał!
– Lepsze to niż nic – zarechotał tamten. – To idziemy, bo ominie nas najlepsze!
Rafaelowi serce podeszło do gardła, choć w najmniejszym stopniu nie martwił się o siebie, bo kilku żołnierzy na karku to przecież nie koniec świata. Był pewien, że teraz prawdziwe niebezpieczeństwo groziło Mironowi i jego rodzinie. Próbował analizować sytuację, która z każdej strony wydawała się beznadziejna: gospodarz nie mógł liczyć na żadne wsparcie. Dla sąsiadów od dłuższego czasu był tematem plotek i złośliwych komentarzy. Dla kapłanów cierniem w oku, ze względu na swojego gościa, lekceważącego cesarskie prawa. Wreszcie dla żołnierzy był tylko prostym chłopem, którego można ukarać bez żadnych skrupułów ani pobłażania. „Co robić?” – nauczyciel złapał się za głowę, a myśli pędziły w niej i zderzały się z prędkością błyskawic – „Jak mnie rozpoznają, całe lata pójdą na marne… Niech to szlag!”
Rafael wyszedł ze swojej kryjówki, wszedł do domu i zostawił na domowym stole podróżną torbę. Następnie wyszedł z powrotem, sprawdził zawartość kieszeni i zaczął biec w kierunku osady. W mgnieniu oka znalazł się przy bramie i zobaczył w oddali spory tłum zgromadzony na placu targowym, więc ruszył w tamtym kierunku szybkim krokiem. Teraz miał równy oddech, jego twarz przybrała kamienny wyraz, a spojrzenie było skupione. Pojedyncze osoby rozpoznały go i patrzyły na niego z mieszaniną strachu i obrzydzenia. Po chwili musiał już przeciskać się przez tłum, który był coraz gęstszy. Teraz z każdym krokiem słyszał coraz wyraźniej pojedyncze głosy dochodzące z placu:
– Jeśli nie wskażecie miejsca pobytu waszego znajomego, to sami poniesiecie karę! – powiedział ktoś bardzo zdenerwowanym głosem.
– Rafael opuścił nasz dom jakiś czas temu – odezwał się drżący głos Mirona. – Nie wiem, gdzie teraz jest.
– Ale wiesz, że złamaliście prawo? – zapytał ktoś inny, poważnym tonem. – Tu nie ma dyskusji.
– Przecież tata nic złego nie zrobił! – nauczyciel usłyszał zapłakany głos Nadii i odetchnął z ulgą, bo to oznaczało, że wszyscy żyją.
– Ooo, macie absolutną racje, dowódco! – powiedział ten sam zdenerwowany głos, który jak się okazało, należał do jednego z kapłanów – I kara powinna być surowa oraz stać się przykładem dla innych. – Rafael dostrzegł, jak wokół niego pobrzmiewają pomruki zadowolenia i akceptacji.
– Nie uczcie mnie moich obowiązków, kapłanie – stwierdził dowódca żołnierzy, wciąż młodzieńczym głosem. – Od najmłodszych lat służę Cesarstwu i wiem, co do mnie należy. – w tym momencie zwrócił się w stronę oskarżonego. – Mironie, synu Enelona, przyjąłeś pod swój dach przybysza, który łamał prawo i sprzeciwiał się cesarzowi. Czy masz coś na swoją obronę?
– Ja naprawdę nie wiem co powiedzieć… – wymamrotał gospodarz słabym głosem.
– Jeśli nie masz nic na swoją obronę, w takim razie karą za popełnione przestępstwo jest…
Nikt się nie dowiedział, jaka kara miała zostać wymierzona Mironowi, ponieważ w tłumie od strony ulicy morskiej, zrobiło się nagle spore zamieszanie: kobiety zaczęły piszczeć, a mężczyźni coś wykrzykiwać. Po chwili dowódca zobaczył, że z tłumu wychodzi mężczyzna, od którego wszyscy próbują się jak najdalej odsunąć, jednocześnie pokazując go palcami. Nieznajomy ubrany był jak zwykły wieśniak, a jedyne czym się wyróżniał, to niezwykle blada twarz i przymrużone oczy utkwione w ziemię.
– Wygląda na to, że to mnie dotyczy całe to zamieszanie – stwierdził Rafael, rozglądając się wokół i starając się nie patrzeć dowódcy prosto w oczy.
– Zgadza się – krzyknął kapłan. – Ciebie, bezbożniku!
– Jeśli tak, to proszę, żeby uwolnić tych ludzi, którzy zostali niesłusznie oskarżeni – powiedział nauczyciel, który teraz zauważył, że Miron i Tania mają związane ręce.
– Hola hola… i co jeszcze? Może mamy ich też przeprosić? – zawołał dowódca, a cały tłum zaśmiał się głośno.
Rafael stał spokojnie, czekając aż śmiech ucichnie.
– Dowódco, jesteście młodym człowiekiem, ale już macie stopień setnika, więc musieliście odbywać służbę w Ungardzie – powiedział takim tonem, jakby mówił o pogodzie. – Wiecie na pewno, że cesarskie prawo nie dopuszcza odpowiedzialności zbiorowej, poza czasem wojny, rzecz jasna.
Tłum nagle ucichł. Większość mieszkańców Mupoksu nie słyszała nigdy nazwy Ungard, więc zdziwieni patrzyli na dowódcę, który wyglądał na bardzo zaskoczonego i spoglądał na Rafaela z zainteresowaniem, mierząc go wzrokiem z góry na dół. Żołnierze czekali na rozkaz.
– Kim ty jesteś? – zapytał setnik.
– Mam na imię Rafael.
– Nie o to pytam – powiedział dowódca, przyglądając mu się uważnie. – Nie jesteś zwykłym wieśniakiem. Nikt tutaj nie zna się na stopniach wojskowych…
– To naprawdę nie ma znaczenia kim jestem – powiedział nauczyciel. – Uwolnisz tych ludzi?
– Oczywiście, że nie! Nie wiemy, czy nie są twoimi współpracownikami…
– Właśnie! – zawołał kapłan. – Ich też trzeba ukarać za przestępstwa przeciw świątyni i cesarzowi! – Rafael spojrzał na niego z politowaniem.
– Dostaliśmy informację, że nie uczestniczyłeś w świętach ku czci cesarza, od kiedy zamieszkałeś w Mupoksie – powiedział dowódca. – Są świadkowie. Bardzo wielu świadków. – rozejrzał się wokół, patrząc na osoby w tłumie, które wciąż nie wiedziały co o tym myśleć ani czego się spodziewać. – Będziesz osądzony i zostanie wydany wyrok. Wszystko uczciwie.
– Niech najpierw złoży ofiarę ku czci cesarza – powiedział kapłan, zbliżając się do dowódcy. – Przekonamy się, co to za jeden i czy nie jest szpiegiem…
Dowódca, któremu nie podobało się, że kapłan wchodzi mu w co drugie zdanie, teraz przyznał mu rację.
– To może faktycznie dobry pomysł. Słuchaj, ja jestem człowiekiem honoru – zwrócił się do Rafaela. – Dam ci szansę: możesz uwolnić się od części zarzutów, jeśli teraz złożysz ofiarę w świątyni.
Nauczyciel przez chwilę nie odpowiadał, tylko spojrzał na Mirona, Tanię i dzieci, którzy stali przerażeni pomiędzy dwoma żołnierzami. Potem rozejrzał się wokół i miał wrażenie, że podekscytowany chwilę wcześniej tłum teraz spokorniał. Nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wypadków. Wreszcie Rafael zwrócił się do setnika czekającego na jego odpowiedź.
– Jeśli naprawdę jesteś człowiekiem honoru, proponuję inne rozwiązanie – rzekł nauczyciel, bardzo powoli wypowiadając każde słowo. – Duellum.
Dowódca, gdy to usłyszał, zaczął się głośno śmiać, a jego głos przypominał skrzek wrony. Zarechotało też kilku żołnierzy, którzy patrzyli na Rafaela jak na wariata. Reszta nie wiedziała o co chodzi.
– Żartujesz prawda? – zapytał dowódca.
– Nie – odpowiedział spokojnie Rafael. – Niech pojedynek między nami rozstrzygnie, kto ma rację i po czyjej stronie jest prawo.
– Przecież nie masz najmniejszych szans!
– W takim razie nie masz się czego obawiać, prawda? – stwierdził przybysz.
Setnik zagryzł wargę, bo taka decyzja mogła mieć poważne konsekwencje. Czy walka bez żadnego ryzyka nie splami mojego honoru? – zastanawiał się w myślach. – Ale z drugiej strony warto dowiedzieć się, kim jest ten nieznajomy… Dowódca wiedział z doświadczenia, że ludzie zazwyczaj stają się rozmowniejsi, gdy coś ich zaboli albo śmierć zajrzy im w oczy.
– Niech będzie, zgadzam się! – powiedział oficer. – Jeśli wygram, zostajesz uznany za przestępcę i ci tam – wskazał palcem Mirona i jego rodzinę – za twoich współpracowników!
– A jak ja wygram? – zapytał Rafael.
– To by graniczyło z prawdziwym cudem – zaśmiał się dowódca. Teraz, gdy podjął decyzję, zaczęło mu się to podobać. Nie spodziewał się, że w osadzie na odludziu spotkają go takie atrakcje. – Ale jeśli to ty zwyciężysz, zostaniesz uwolniony od zarzutów i twoi znajomi będą wolni.
– W takim razie możemy zaczynać – powiedział Rafael, wychodząc na środek placu.
Cześć, trafiłam przez przypadek…. ?jestem zaskoczona iiiii będę czytać ?powodzenia,
Kamila
Bardzo się cieszę i pozdrawiam 🙂