Uchwycić coś więcej
Natchnieniem do napisania tego tekstu była niedawna rozmowa, w której padło niespodziewane, ale bardzo ważne pytanie: „Na ile to, co stworzyłeś, jest związane z miejscem, z którego pochodzisz?” Ponieważ nie lubię być zaskakiwanym, a już wprost nie cierpię sytuacji, gdzie nie wiem co powiedzieć, dlatego moja odpowiedź, wymyślona na poczekaniu była natychmiastowa: „Ależ oczywiście! Przecież Las Strzelców, opisany w IX rozdziale, przypomina Góry Izerskie i okolice Świeradowa-Zdroju!” „Co to za banał…” – pomyślałem po chwili, ale na szczęście nie musiałem mówić nic więcej, ponieważ moi rozmówcy na szczęście nie drążyli tematu dalej. Muszę jednak przyznać, że ta kwestia nie dawała mi spokoju, ponieważ z jednej strony wyjaśnienie to nie było do końca szczere, a z drugiej nawet dla mnie brzmiało w okropnie naciągany sposób. Tu wtrącę pewną dygresję i szczere wyznanie: nigdy nie interesowałem się jakoś specjalnie przyrodą i także dzisiaj nie potrafiłbym wymienić zbyt wielu przykładów fauny czy flory, charakterystycznych dla danej pory roku, nie mówiąc już o jakichś lokalnych przykładach płodności i różnorodności Matki Ziemi. Moją ignorancję w tym temacie może potwierdzić dość zabawna sytuacja… Pewnego razu, gdy byłem już w seminarium i wróciłem na święta do domu, moja nauczycielka biologii z gimnazjum, bardzo surowa i wymagająca „belfer”, taki prawdziwy old-school, w jednej rozmowie pół żartem, pół serio zapytała, czy przebaczę jej „wszystkie postawione mi w szkole dwóje” (pozdrawiam Panią Tereskę!). Choć należałem do tych bardziej zdolnych uczniów, to przyznaję bez bicia – biologia nigdy mnie nie interesowała, ponieważ tematy przyrodnicze wydawały mi się zawsze okropnie nudne, mało pociągające i zupełnie nieprzydatne. Dopiero gdy pisałem książkę, uświadomiłem sobie zakres mojej niewiedzy i często musiałem sięgać do źródeł oraz literatury, by odpowiednio nakreślić stworzony świat i nie popełnić przy tym jakichś rażących błędów (tu ukłon w stronę Alicji za zwrócenie uwagi, że przebiśniegi i konwalie kwitną w różnym czasie).
Sami widzicie, drodzy Czytelnicy, że gdybym powiedział, iż w moim ukochanym Świeradowie-Zdroju najbardziej zainspirowała mnie ilość gatunków roślin, czy też bogactwo fauny, byłoby to ogromnym nadużyciem. Nie dlatego, że miejscowa przyroda nie ma w sobie różnorodności, piękna i nie przedstawia wielkiej wartości, ale dlatego, że ja widziałem w niej coś zupełnie innego niż tylko możliwość zrobienia ładnego zdjęcia albo znalezienia ciekawego okazu do albumu młodego zielarza. I proszę się nie obawiać! Nie zamierzam się tu rozpisywać o niezliczonych wyjściach w góry, spacerach po ulicach miasta oraz historii Domu Zdrojowego, bo raz, że inni potrafią zrobić to znacznie lepiej ode mnie, a dwa – przecież nie o tym ma być niniejszy wpis. Chciałbym za to zwrócić uwagę na rzeczywistość, która jest znacznie mniej uchwytna i często bywa niezauważona, nawet przez ludzi mieszkających w Świeradowie przez całe życie…
Z dala od świata…
Dla wszystkich odwiedzających moje rodzinne miasto, jedną z najważniejszych atrakcji jest wejście na Stóg Izerski (dzisiaj można tam wjechać także kolejką gondolową), następnie przejście na Polanę Izerską, potem na Halę Izerską i odwiedzenie Chatki Górzystów. To niezwykle urokliwa droga, ukazująca krajobraz mieniący się wszystkimi kolorami zieleni, co napełnia spokojem oraz ciszą wokół ogromnej, ale nieprzytłaczającej leśnej przestrzeni. Właśnie ona stanowi pierwsze miejsce, do którego chciałbym zaprosić Waszą wyobraźnię. Zamknijcie oczy i poczujcie zapach kwitnącej trawy, żywicy ściekającej z drzew, lekkiego wiatru omiatającego twarz z dala od hałaśliwej cywilizacji, a pośród gór – choć nie najwyższych, to jednak budzących szacunek i poczucie transcendencji – wrażenie, jakby znalazło się w innym, duchowym świecie. Teraz rozejrzyjcie się wokół, by dostrzec pośród traw resztki fundamentów domostw i uświadomcie sobie, że jeszcze sto lat temu mieszkali tutaj ludzie, żyjąc w maleńkiej, spokojnej oraz surowej osadzie. Dla wielu przechodzących tą drogą może to być jedynie historyczna ciekawostka, ot zwykła turystyczna atrakcja. Dla mnie jednak te kamienne pozostałości znaczyły zawsze zdecydowanie więcej… Za każdym razem idąc tędy, wyobrażałem sobie jak mogło wyglądać życie mieszkańców tego niezwykłego miejsca, czym się zajmowali, jakie przeżywali problemy, o czym rozmawiali i dlaczego ich już tu nie ma… Z jednej strony zawsze dopadało mnie wówczas poczucie przemijania i świadomość tego, że przecież nikt z nas nie ma i nie może mieć pewności, że jego własny dom za sto lat będzie jeszcze istniał. Z drugiej zaś pojawiała się inna myśl: „Ciekawe, jaką historię do opowiedzenia miałby każdy z tych domów?”, a zaraz za nią przychodziła kolejna: „Ich już nikt nie pamięta, a przecież mogliby nam powiedzieć o sobie tak wiele!”. To jedno konkretne miejsce uświadamiało mi z całą mocą, że nawet tak niewielka osada potrafi skryć w sobie ciekawe i niespotykane historie. Myślałem już wtedy i do teraz to podtrzymuję: „My tak często nie doceniamy tego, co mamy, a przecież także w naszym życiu, czasem wydającym się nudnym, skromnym i dalekim od wielkich spraw tego świata, może wydarzyć się coś fascynującego, jakaś zdumiewająca historia”. To miejsce jest moją pierwszą inspiracją – właśnie dlatego rozpoczynam powieść w pewnej niepozornej osadzie na końcu świata i w jednej prostej chacie, ponieważ jestem przekonany, że od małych spraw rozpoczynają się wielkie rzeczy oraz prawdziwe przygody.
Droga bez lęku
Drugie miejsce w Świeradowie, które zawsze pobudzało moją wyobraźnię i pozostawiło trwały ślad w mojej pamięci, to droga na Sępią Górę. Przy wielu okazjach chodziliśmy tam często na dłuższy spacer, ponieważ szczyt nie był wysoki i bez problemu mogli na niego wejść także najmłodsi. Szlak prowadził przez leśną gęstwinę, więc dopiero na krótko przed samym celem mogliśmy cieszyć się widokiem na Świeradów i całą okolicę. Pamiętam jednak, że od najmłodszych lat moją uwagę najbardziej przykuwała ścieżka wiodąca ku górze, przy której drzewa momentami znajdowały się tak blisko siebie, iż robiło się ciemno, nawet w środku dnia, jakby nagle znalazło się w innym świecie, zamieszkałym przez dziwne stwory, łypiące swymi oczami na przechodzących turystów gdzieś zza wystrzępionych konarów. Niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że same gałęzie drzew, zahaczające o głowę i ramiona, są niczym wyciągnięte długopalczaste ręce mieszkających tu istot. Czasem dzieliłem się tymi spostrzeżeniami z bliskimi, którzy szli razem ze mną, ale ich odpowiedzią był najczęściej dobrotliwy uśmiech albo jakiś nieznaczący komentarz. Oczywiście nie wierzyłem w prawdziwe istnienie tych stworów, ponieważ wiedziałem, że są one wyłącznie wytworem mojej bujnej wyobraźni, ale mimo wszystko zastanawiało mnie, co mogłyby tam robić, czy też skąd pochodzić… Pewnego razu przyszła mi do głowy jedna myśl, która dojrzewała we mnie przez bardzo długi czas i przez całe lata nie dawała spokoju, aż wreszcie – eureka! One są przecież po to, by przeszkadzać w wędrówce! To stało się moją kolejną inspiracją – na naszych drogach spotykamy wiele widzialnych i niewidzialnych przeszkód, utrudniających nam ją: straszących, zniechęcających, męczących. Ciekawe, że jak dziecko mówi, że widzi w lesie jakiegoś stwora albo czarownicę, to dorośli się uśmiechają i każą iść dalej, a jak potem oni sami boją się całego mnóstwa wyimaginowanych rzeczy, przez co ciągle rezygnują z obranej drogi, to wszystko jest dobrze. To inspiracja, jaką również starałem się zawrzeć w mojej powieści: trzeba mieć odwagę iść w wybranym kierunku i nie poddać się ani nie zniechęcić pomimo tego, że nie zabraknie najróżniejszych przeszkód.
Wszystko ma swój początek
Na koniec wrócę na chwilę na Polanę Izerską, by wspomnieć o ostatnim ważnym epizodzie, który miał miejsce jeszcze przed seminarium. Pod koniec wakacji poszliśmy z małą grupką znajomych do Chatki Górzystów z zamiarem zrobienia sobie ogniska, długiego siedzenia pod gołym niebem i nocowania na miejscu w schronisku. Ze względu na sezon letni i moment, kiedy domek ten był jeszcze przed czasem wielkich remontów, dostaliśmy jeden wielki wspólny pokój. Kiedy wszyscy leżeliśmy już w łóżkach, ktoś rzucił hasło: „Tomek, to jeszcze bajka na dobranoc!”, po czym nastała pełna oczekiwania cisza. Słysząc, że nikt się nie odzywa, po prostu zacząłem opowiadać po raz pierwszy w życiu, bez przygotowania, jakąś prostą historię wymyślaną na bieżąco… W czasie gawędy kolejne osoby odchodziły do krainy Morfeusza, dając o tym znać pojedynczym chrapnięciem lub głębokim, sennym oddechem. Nie przeszkadzało mi to jednak i skończyłem dopiero wtedy, gdy wszyscy już spali. To był pierwszy raz, kiedy dał o sobie znać drzemiący we mnie „opowiadacz”, który potem długo pozostawał w ukryciu i czekał na odpowiedni moment, by zaproponować historię, będącą czymś więcej niż zwykłą bajką…
Wszystkich, którzy chcieliby wesprzeć wydanie książki zachęcam do włączenie się w zbiórkę crowdfundingową (tym bardziej, że Fundacja CorAdCor przygotowała atrakcyjne nagrody dla wszystkich darczyńców):
Aktualizacja z dnia 21. sierpnia 2019 r., czyli fantastyczne zdjęcia od p. Wiesława z firmy FOTOplus w Świeradowie Zdroju!
Polecam wszystkim zarówno fotografa jak i profesjonalny zakład fotograficzny w samym centrum miasta!
Na koniec bardzo dziękuję Kasi T. za sprawdzenie i poprawienie tekstu, a Zuzi Sz. za przepiękne zdjęcia i obszerną relację z wyprawy na Halę Izerską (nie przegap zdjęć i kliknij w galerię)!